Marek Tykwa


Niedyspozycja


Wpadłem do pierwszej lepszej z brzegu. Nie było czasu spytać się czy można, tylko gdzie. Zdumiewająca biegunka. Ciasnota muszli, pełna obietnic i możliwości. Spotulniała perspektywa wydalania, po między fascynacją brązu, a czasem irytującym porcelany. Ulżyło od razu. Musiałem coś zjeść nieświeżego wczoraj na mieście. Zawsze wcisną człowiekowi jakieś gówno. Tyle razy obiecywałem sobie, że koniec z żarciem u ciang lingów i achmedów. Jestem w kawiarni na ulicy Nowomiejskiej. Żołądek prosi o litość, wierci w środku i napiera. Podchodzę do baru, zamawiam herbatę miętową. Może mi przejdzie, siadam. Wystrój ciekawy i inspirujący, jak dobrze zadbany staroć. Zresztą, wszystko na starówce w tym stylu. Obserwuję przez okno ledwie stojącego na nogach sprzedawcę obrazów. Do zaoferowania ma namalowane na płótnie, oryginalne dzieła. Solidna robota, ale widać ludzie się na tym nie znają. Mijają je, bez większego entuzjazmu. Niektórzy zatrzymują się na chwilę, aby przypalić papierosa. Zerkną przy okazji, zaciągną się kilka razy dymkiem i ruszają dalej, poruszeni ceną. Tak gapiąc się tępo na niego, przypomniał mi się pewien pisarz. Przeczytałem kilka jego dzieł. W każdym z nich notorycznie i z jakąś zawziętością gnębiciela opisywał swoje pisarstwo i chlanie wódy. Niejednokrotnie powtarzał, że jedno z drugim musi współgrać, bo inaczej nic nie powstanie. Tymczasem, jestem przeciwnego zdania. Każda, oczywiście dobra sztuka, powinna być tworzona i rozumiana na trzeźwo. Nie odurzona niczym - czysta i świadoma, bo cóż można zrobić z nietrzeźwym tworzeniem. Sztuka i stoczony, tworzący ją człowiek, są jak para obcych dla siebie ludzi, jak gwałtowna potrzeba wypróżnienia. Taka jak u mnie dzisiaj i wtedy nawet żaden stoperan nie zdziała cudu. Chyba dość na dzisiaj obrazoburczych i sytuacyjnych natchnień. Boli nadal i ciągnie w dół. Mimo to płacę i wychodzę na ulicę. Przesuwam ciało wzdłuż budynku i jak pokurcz kieruję się do komunikacji miejskiej. Wyskoczyłem sobie czegoś zwyczajnie poszukać, a tu proszę, taka niedyspozycja. Nie będę tu opowiadał, że piszę, bo jest to po części równoznaczne z jakąś zakompleksioną manią prześladowczą. Jak się ma za krótkiego fiuta, to bez przerwy opowiada się o swoich podbojach i zaliczeniach. Że pisząc o pisaniu dodatkowo się człowiek utwierdza, jakby nie do końca wierzył w to co robi. Koniec z pieprzeniem o pisaniu. Wracam do domu.



https://truml.com


print