Marek Tykwa


Na obczyźnie


Mówią: Nie pozwól, aby inni marnowali ci życie bardziej, niż to konieczne, ale i tak nie wiesz co to znaczy, bo granica która ją oddziela zaciera się coraz bardziej. Spoglądasz w dół przez okno w centrum, bo akurat tam mieszkasz. Jesteś głodny, więc szukasz okiem odpowiedniego miejsca dla siebie, ale go nie dostrzegasz. Pracujesz niedaleko i choć jest to Warszawa mało kto mówi po polsku. Tylko nieśmiertelni chińczycy, którzy są wszędzie. I te ich budki poustawiane, jak pięćdziesięcioletnie kurwy, sprzedające to, czego akurat nie chcesz. Już mało jest rzeczy, które określają i wyróżniają naszą narodowość. Siadam w najbliższej knajpie i nie wiem po jakiemu przemawia do mnie kelner. Zdruzgotanie myślę jest najlepszym teraz określeniem tego co czuję. Wychodzę, bo nie chce mi się nawet na niego napluć. Idę do delikatesów, gdzie na kasie siedzi rosjanka, kupuję francuski ser, chilijskie wino i kajzerki z piekarni, której właścicielem jest szwab. Ostatnio to nawet kanar w tramwaju wydał mi się jakiś podejrzanie nie nasz. Czuję się jak przy kolejnym rozbiorze. Gdzie jest mój kraj? Tęsknię za nim, bo czuję się jak na obczyźnie. Może chociaż nawalę się jak Polak, bo gówno, które jutro rano wysram na pewno nie będzie polskie, bo nie z polskich produktów. Ludzie opamiętajcie się. Kebab jest w porządku, ale nie mówcie mi, że jesteście patriotami jeśli wpieprzacie to gówno trzy razy dziennie, a zamszakowi się bardziej powodzi w twoim kraju niż tobie. Zamsz zdecydowanie wolę na butach niż podrywający córkę, której jeszcze nie mam, a mogę mieć na dyskotece. 



https://truml.com


print