Ananke


labirynt


Letni wieczór rozlał się po ziemi, nasycił wilgocią każdy jar, wąwóz i rozpadlisko. Krople rosy leniwe spływały po soczystej zieloności traw i krzewów, za dnia rozgrzanej słońcem, a teraz kojącej się w chłodzie wieczora.
      Nie pamiętała jak długo błądziła po bezdrożach, gnana pierwotnym instynktem. Nie zwalniała kroku, nie czując lęku ni zmęczenia.
Kiedy wreszcie ujrzała ściany żywopłotów zwartych i wysokich na jeden sążeń, przystanęła bacznie się rozglądając. Powoli zbliżyła się do ich krawędzi niecierpliwie szukając wejścia do labiryntu.  Noc i ciemność wyolbrzymiały wszystko wokół, ale i bez tego labirynt był ogromny, rozpościerał się na przestrzeni, której wzrok nie ogarniał nawet za dnia.
Wreszcie odnalazła wejście, z ulgą weszła do środka. Było tam niezwykle pięknie,  wydawało się, że słyszy dźwięki kojącej, niebiańskiej muzyki. Ściany były tak blisko, że niemal stykały się ze sobą, powodując, iż czuła jak jej nagie ramiona ocierają się o miękkie, wilgotne liście. Bosymi stopami brodziła w gęstej trawie, była niczym zjawa, oświetlona światłem księżyca, zdawało się, że nieomal płynęła śród rozlicznych ścieżek.
Niestrudzenie maszerowała  dalej czegoś szukając, co jakiś czas spoglądała na księżyc ciesząc się w duchu, że choć odrobinę oświetla wędrówkę. Labirynt zdawał się mieć niezliczoną ilość zaułków, zakamarków i przejść. Wił się, skręcał i kluczył. Słowem był plątaniną rozlicznych ścieżek, pułapką, z której nie ma wyjścia. Ale mimo to niezmordowanie szła dalej. Co jakiś czas badała dłońmi żywopłoty, czerpiąc przyjemność z ich niewiarygodnej, aksamitnej miękkości.
      Trudno powiedzieć jak długo wędrowała. Zmęczona oparła się plecami o  żywą, zieloną ścianę przymykając oczy i  kojąc zmysły nieziemskim doznaniem.
 Nagle poczuła pulsujące ciepło, jakby arteriami krzewów płynęła zielona krew. Gałązki ożyły ruszając się delikatnie i kołysząc drobnymi liśćmi. Zaczęły się wydłużać, rosnąć i wić.  Zieloność oplatała ją raz przy razie niczym sznury, wypełniała każdy centymetr.  Trudno już było orzec, gdzie się kończy i gdzie zaczyna jej ciało. Była żywym posągiem, pramatką, jednym, zespolonym organizmem z Naturą. Po chwili zaczęła wnikać, wtapiać się w zieloność, łączyć i spajać w jedno.
Wróciła do domu.

cd być może nastapi ;)



https://truml.com


print