Emma B.


wróżenie z fusówi


Kuchnia była nieduża, standardowa jakieś 2,5 na 3m. Jakieś, bo nigdy nie mogła spamiętać dokładnych wymiarów. Okno prawie kwadratowe z dużym drewnianym parapetem, a na tym parapecie różne przygarnięte roślinki, skazane na banicję z salonu i sypialni. Litościwe serce kazało jej pochylać się nad każdą pesteczką i upychać w ziemi doniczek. Przeważnie kończyły żywot jako kompost, ale niespodziewanie pędy cytryny pojawiły się między scindapsusami. Scindapsusy zyskały na tej koabitacji, częściej podlewane odwzajemniły się bujnym listowiem, a cytrynka rosła. I wtedy okazało się, że wraz z pojawieniem się pędów drzewa cytryny pojawiła się też zapowiedź nowego dziecka. Początkowo nie wiązała tych dwóch zjawisk. Równolatek drzewka miał już kilka lat, kiedy  cytryna wzpogaciła się o nową odnogę, a wraz z tym przyszła wiadomość o pojawieniu się kolejnego dziecka w kręgu rodzinnym. Ciągle zero skojarzeń, ale gdy na drzewku pojawiło się następne odgałęzienie zaczęła niepewnie rozglądać się wśród potencjalnych rodziców czekając skąd nadejdzie informacja o kolejnym dziecku. Jest, potwierdziło się - drzewko miało właściwości profetyczne. Cytrynka została otoczona nabożną opieką. Z pietyzmem powierzana na wakacje w odpowiedzialne ręce babć lub sąsiadów, przez kolejne lata ani razu nie zawiodła i tak przepowiedziała przyjście na świat pięciorga wnucząt i jednej córki. Pewnego roku drzewko zaczęło chorować, zaczęła chorować i jego opiekunka. W czasie długiego remontu mieszkania zostało wyniesione na balkon i tam pogubiło liście, zaczęło usychać, może nie było tak pracowicie doglądane jak dawniej, jednym słowem nie udało się go po tym remoncie odratować. Opiekunkę uratował rozrusznik, drzewko zostawiło po sobie pustą doniczkę. Nie pojawiły się od tego czasu w rodzinie żadne nowe dzieci.



https://truml.com


print