Kasiaballou vel Taki Tytoń


Czeladnik Stworzyciela


Za czasów oseska ściągał do domu bezpańskie zwierzęta. Trzymał sztamę z Maćkiem, tylko dlatego, że nikt inny nie podawał cwelowi ręki. Do końca opiekował się dziadkiem, czynnym weteranem poprzedniego systemu. Dziś znika w komórce, uzbrojony w arsenał wymyślnej stali, ze szpikulcami włącznie. Do jego ręki jednak najlepiej pasuje tapicerski nożyk. Taki regulowany, daje ogromne możliwości, a kiedy się stępi, można odłamać zdezelowane ostrze i znowu operować.

- Jedno oczko, misiu za brak troski o rodzeństwo, ale drugie zostawię, żebyś przejrzał za oba. No i co tam, laleczko? Jak się czujesz bez nóżki? Teraz nie musisz się rozkładać. Już zawsze będziesz gotowa. Ej, hipopotamie: obrany ze skóry tylko zyskałeś na wrażliwości. Zajączku, zajączku, kto to słyszał tak się naśmiewać z wilka? Bez jedynek jakoś straciłeś poczucie humoru.

Przyszedł na świat w czepku i z dwoma czubkami na głowie. Położna szepnęła do matki, że albo będzie z niego geniusz, albo skończony idiota. Kobieta nie wierzyła w gusła, ale w syna jak najbardziej. Zapamiętale powtarzała, że został powołany do wyższych celów. Nie mógł zawieść oczekiwań, więc się starał, żeby naprawiać ten niedoszlifowany przez Stwórcę, ziemski eksperyment. A potrafił naprawdę wiele. Założył w miasteczku Oazę dla skąpanych w Duchu, niekoniecznie Świętym. Zjednywał sobie najbardziej nieufnych, z autystycznymi włącznie. Był sprawiedliwy i czujny, jak kapo za okupacji, sprawny fizycznie, wydolny intelektualnie, a przy tym dyskretny i skuteczny, jak cichociemny. Chciał zostać chirurgiem, ale nie potrafił zapanować nad drżeniem rąk. Przeniósł się na prawo, żeby kiedyś zostać sędzią. Skręcił w lewo przez Ewkę. Piegowata, nad wyraz rozwinięta fizycznie brzydula wzięła go w klubowym kiblu. Kiedy nie odnalazł się w roli Adama, narobiła rabanu. Nie miała piętnastu lat, a on stracił szansę na miejsce w palestrze. Mógł zostać księdzem, ale nie był gejem, nie kręcił się już przy małolatach i nie miał cierpliwości do bab, śmierdzących naftaliną, więc wiedział, że nie da rady. Miał dosyć podgórków i ogromną potrzebę wyrównywania poddołków. Ale jak już wspomniałam, Bóg nie miał czasu na papier ścierny i chropowaci ludzie, o sękatych sercach i zdrewniałych spojrzeniach nie docenili, przeoczyli, zignorowali, a może tylko przegapili? Nie wiem, czy wyboru dokonał świadomie, czy to tylko maska, która miała jakoś tłumaczyć i przysłaniać poplątane koleje losu. Dziś w miasteczku uchodzi za genialnego szewca - cóż, od zawsze lubił śledzić ludzkie kroki. I za równie nieprzeciętnego, ekscentrycznego hobbystę. Przetrząsa śmietniki w poszukiwaniu nikomu niepotrzebnych zabawek, pluszaków i przytulanek. Powiadają, że jest sentymentalny, wrażliwy, a i użyteczny. Powiadają też, że odzyskuje człowiecze wspomnienia, reperuje wykoślawienia, łata słabości i chroni od zapomnienia, między innymi jeden ze starszych zawodów świata. Można go spotkać pod miastem, na podziadkowej działce. Przesiaduje na pieńku, nad wykopanym przez starego stawem. Z piłą w ręku, na której rzępoli, ale tak, że okoliczne szczury same wyłażą spod szop i gołębników i idą wprost do wody, na samozatracenie. Bezsprzecznie wie więcej od innych i nie ulega wątpliwości, że sam Mistrz obdarował go tajemną wiedzą, ale istnieje ryzyko, że Panu po raz kolejny zabrakło czasu. Wikary z naszej parafii wyznał kiedyś Maćkowi, że umierając, matka szewca odmówiła spowiedzi. Oddając ostatnie tchnienie wyszeptała tylko: świr...



https://truml.com


print