Istar


fascynacje


ciągle o niej piszę bo urodziłem się żeby umrzeć. mam twarz dziecka z bujnym zarostem i wyglądam komicznie na tle miasta w którym żyję. nie lubię bram, u schyłku lat 80 miały znaczenie, teraz ich ościerz kryje się pod kombinacją cyferek, a nie kryje nikogo. kiedy myślę - i to już jest koniec - najbardziej czuję w ustach smak czerwonej oranżady. jeszcze mocniej pragnienie z jakim toczyłem pojedynek przed sklepikiem nie mając grosza przy tyłku. w bucie dwa złote na bochenek, matka uwierzyła w spójność ducha i wyobrażenia o mnie.
walka przerodziła się w namiętność. kobieta o imieniu pragnienie pieściła moje wnętrze. czułem jak zaciska mi gardło krzyk, który nie wydostanie się na zewnatrz siłą natury. przecież nie będę stał pod sklepem i darł się - dajcie mi oranżady! jako dziecko nie liczyłem na taką puentę na jaką liczę teraz będąc dorosłym facetem z pragnieniem. wtedy kupiłem tę cholerną oranżadę, za resztę dwie bułki. niestety nie doceniono, że w ogóle przyniosłem coś do domu. uważam, że jako od dziecka wymagano ode mnie zbyt wiele. 

ostatnia kąpiel przypomina pływanie w rzece. wiem, że nie umiem. nigdy nie osiedliłbym się nawet przy basenie przeciwpożarowym. nigdy też nie wstawiłbym do łazienki wanny. tylko prysznic. wodę akceptuję do kostek. wyżej się topię. ale teraz leżę w wannie. pokonuję swój najgłebszy lęk. i pomyśleć. człowiek stworzony przez rybaka i nimfę, a do ust nie weźmie szklanki wody. tylko oranżada. koniecznie czerwona. kolor ten kojarzy mi się z wolnością. kiedy dziurawię przegub ręki, wypływa z okaleczonego wnętrza. wszystko tam gnije i odradza się na nowo. z pewnością jutro mnie wypiszą.

nie umrę. to oczywiste, że nie umiera się żyjąc. jeszcze kilka drobiazgów wrzucę do torby, karton po soku, dwie pomarańcze. słoik korniszonów. kalendarz na przyszły rok. ktoś w rodzinie jest przewidujący. nie mam mu za złe.



https://truml.com


print