dzisiaj też padało


pomidor


Więc, pamiętam niewiele. Dwie regułki, psu na budę.
Do dziś nie potrafię bez poczucia winy zacząć zdania od „więc”.
Teraz, gdy już padło, będę gryźć się przez tydzień,
codziennie przed snem wyobrażając sobie,
że odpowiadam kwiecistą polszczyzną
i zamieniam się w sarmatę, dziada z sumiastym wąsem i nagle
jestem bohaterem „Potopu” i ścinam głowy,
a z każdą jedną czuję, jak moja własna staje się lżejsza
i nie muszę już mówić, bo ona gada, gada, opowiada historie, a ciekawe nawet,
których nie znam, w których musiała, widać, brać udział sama.

Wybacz. Ciągle przeżywam książki, których nie przeczytałem.

„Ułaskawić nie, zabić” albo „ułaskawić, nie zabić” –
powiedziała wychowawczyni, oddając zadanie klasowe
i popatrzyła na mnie znacząco. Że od przecinków, zależy życie.
To wypracowanie wyjaśnić miało, kim chcę być, kim będę.
Wiedziałem wprawdzie, kim chcę być, nie podobało mi się jednak ubieranie tego w słowa.
Zamiast pisać bawiłem się plasteliną. Przykładałem ją do lampki i trzymałem tak długo,
aż topiła się, parząc palce. Kropla spadła między linijki.
Czy wtedy, w pokoju śmierdzącym spalenizną, wydałem na siebie wyrok?
Bo chciałem być marynarzem, wiesz. Marynarzem. Zupełnie nie rozumiem dlaczego.

Niewiele się w życiu nauczyłem.

Może jeszcze jednego. Powiedziano nam, że to musimy pamiętać,
nawet wybudzeni w środku nocy.
Wyobrażałem sobie, jak zrywa mnie z łóżka nauczycielka przyrody,
żylasta, z wyłupiastymi oczami, za oknem pali się, albo biją dzwony,
ludzie biegają w kółko, ona mówi – oto twój czas, wykaż się, a ja
spocony, wydrążony, recytuję jak pacierz, choć nie wiem, kim jestem,
ani kim byłem – profaza, metafaza, anafaza, telofaza. Profaza, metafaza, anafaza, telofaza, boże odpuść mi, boże pod postacią Pani D., zmiłuj się nade mną.

Nie chcę grać.

Starość to tracenie obrazów, smaków, skojarzeń.
Byłaś nad morzem? Nie mogę go sobie przypomnieć. Niebieska plama,
nad którą nie potrafię umieścić mew.Czasem mam wrażenie,
że unoszą się. Potem przychodzi cieć. Przelewa wodę
do garnka, składa mewy do skrzynki, zakręca słoiki z piaskiem
Staram się nie myśleć o morzu.

Zlepiły się. Zawsze się zlepiają.

Boję się, że kiedyś nie trafię do mieszkania.
Podbiegnie do mnie dziewczynka w białej sukni i zapyta – dziadku,
gdzie jest twój dom. Dom? Gdzie dziadek mieszka? Gdzie mieszkam?

Na razie zapominam hasła w krzyżówkach. Ptak i gorący napój.
Jeszcze wczoraj wiedziałem. W szkole nie nauczyłem się zbyt wiele.
Kilku piosenek. Marynarzem? Skąd taki pomysł? O, czerwony,
jaki smak miały czerwone?

W żadnym wypadku – to nie owoc.

Z czasem zostają w pamięci coraz prostsze informacje,
fragmenty, których nie trzeba dopasowywać do całości.
Sam zmywam swoją tablicę. Życie staje się banalne i w takiej formie
można je przyjąć. Kawka. Odpowiedzią jest kawka.

Nie znoszę tej gry. Czuję się oszukany.

Zgubiłem myśl...Nie pamiętam już nazwiska matematyczki,
która twierdziła, że zapamiętamy ją do końca życia.

Warzywo. To jedyne, czego jestem pewien.

Przypominam sobie tylko grubą nauczycielkę polskiego,
kanapkę, zbliżającą się do jej ust, pomidora,
który spada na biurko, spada na biurko,
pulchną dłoń, packę na muchy, zagarniającą pomidora do szuflady.

Nie pozwól mi zostać z nią sam na sam.

Że ciebie nie ma i nikt nie pyta – dziadku, kim dziadek był?
Kim dziadek chciał być? Kim dziadek jest?

Boję się. Bo nie wiem, kim jesteś, pytająca, kim jestem.
 
I nie wiem, dlaczego podajesz mi kubek i czemu słyszę,
jak powtarzam - pomidor, pomidor. I nie pamiętam,
na czym polega gra. I nie wiem, wygrywam, czy przegrywam.



https://truml.com


print