eyesOFsoul


Trele morele i kuku, czyli mini proza poetycka albo coś w ten deseń


Czwar­ta ra­no jest ciszą. Chy­ba, że to mo­ment, w którym od­licza się os­tatnie dwie godzi­ny przed końcem zmiany. Ale po­za tym uchy­bieniem do­minu­je ciem­ność. Na­wet we mnie gro­madzi więcej słów, ja­kie nie mają ze sobą nic wspólne­go. Siedzę przy ot­wartym ok­nie i nic. Tyl­ko te słowa, cisza i ciem­ność. No i wy­sokość, bo jak­by nie pat­rzeć nig­dy nie było mi da­ne mie­szkać na pier­wszym piętrze. Cza­sami myślę... skoczyć. To tyl­ko je­den krok w przód. Man­ka­ment, bliżej niez­na­na zachcian­ka. Ktoś odmówi nad ciałem kil­ka zdro­wasiek. To wszys­tko. Nic. Aż ty­le. Na zewnątrz jeszcze przez mo­ment byłaby pus­tka. Za­topiłbym się w niej, jak w ko­biecie po bez­kres przy­jem­ności. Gdy­by nie fakt, że wszys­tko ma swój ko­niec.



https://truml.com


print