Jaro


Hibernatus


może wcale nie uwierzysz, że był słabym mówcą.

 
w knajpie owszem, wypalał paczkę papierosów
(wtedy było można) i napędzany whisky walił w przestrzeń.
rysował słowną kredką najpierw proste,
 a potem przyczynowo krzywe uśmiechy.
kończyli w zwyczajowej zadumie z głowami na stołach.
 
ranek witał z miną zbitego psa,
który już nie potrafi zaszczekać.
z  rosnącym dniem prosił o litość.
łykał kapsułki ukojenia. wszystko bez sensu,
całkowita hibernacja z milczeniem w dole,
zwyczajna niepewność.
 
mimo wszystko, ci którzy go znali,
zawsze przystają i zapalają światełko.
wciąż mają jego rysunki.



https://truml.com


print