Pi.


między jej udami był koniec i początek świata


fado leniwie obijało się o wysuszone na pieprz kamienice.
wielokrotnie zmienne. w tych koniugacjach któż zdolny był
kochać? irytowałaś się na poczekaniu. mogłabyś być godną

przeciwniczką Batmana i trząść Nową Hutą niby karykaturą
Badham, ale nie w lipcu. tu lato wysysa aktywność żądłami
komarzyc i słońcem spotęgowanym przez kompleksy prawie

Krakowa. inaczej nocą. włóczyć dało się tylko przed piątą
rano. byliśmy zmysłowymi kolumbami Suchych Stawów.
nie rozumieli nas tubylcy żujący razowość pomiędzy

wypluciem z ruder a tramwajową galerą. nie rozumieli,
że ufaliśmy we własną pieśń Horacego, tak jakby była
Pieśnią Ludzi już od pierwszych ust. poza ich wyobraźnią

było, że można refreny wycałowywać z siebie nawzajem.
podejrzewałem - gdzieś tam zaczynał i kończył się czyjś
świat, ale cały mój mieścił się między twoimi udami. taśma

z fado wkręcona w fiński wentylator szumiała przeciągiem
fiordów wprost w rozgorzałą pieśń pieszczot. jedyną pieśń
nad pieśniami w uwerturze na duet gwałtownych ciał.



https://truml.com


print