ZGODLIWY


"Mokra paczka papierosów"


Rozdział 0
SŁOWEM WPROWADZENIA
CZYLI TO CZEGO DOBRA KSIĄZKA NIE POTRZEBUJE

          Książka opowiada o moim burzliwym okresie życia, w którym świat stanął na głowie, wywrócił się i kotłował przez kilka lat. Wszystkie dotychczasowe przekonania, zasady i wartości, które wydawały się niezniszczalne i nie do podważenia – przestały istnieć. 
           Na zewnątrz wszystko wyglądało na właściwe i zgodne z duchem czasów. Młodość, szkoły, znajomości wszystko jak u zwyczajnie rozwijającego się nastolatka. Miłość, wielka miłość, która po kilku latach wspólnego wędrowania przez życie zaowocowała najpierw małżeństwem a w późniejszym czasie wydała owoce – po dwóch latach urodził się pierwszy syn po ośmiu drugi. Dziewięć lat związek trwał, dzieci rosły, świat szarzał, małżeństwo umierało. Najpierw przyszła utrata pracy, później stany depresyjne. W większości przypadków małżeństwo leczy i pomaga przezwyciężyć trudności. Tym razem coś co już umarło nie mogło pomóc. Pogłębiałem depresję mieszając leki z alkoholem. 
            Żona powiedziała dość – podjęła decyzję o rozstaniu się a ja o samobójstwie. Wielkanoc 2008 r żona z dziećmi postanowiła spędzić u rodziców, dając mi czas na spakowanie się i zniknięcie z jej życia. Chyba minęliśmy się z definicją słowa „zniknięcie”. Plan był prosty, miałem całe trzy dni na dokończenie spraw i posprzątanie po sobie. Zrobiłem to z największą dokładnością. Wszystko zagrało zgodnie z harmonogramem. Nie wziąłem pod uwagę tylko jednego szczegółu – ile czasu się umiera.

To tu zaczyna się ta historia.

            Po nieudanej próbie samobójczej było kilkumiesięczne leczenie w szpitalu psychiatrycznym w Lubiążu następnie  terapia w Złotoryi.  Po próbie „naprawienia siebie” wróciłem do domu by „naprawiać” swój świat. Separacja z żoną, brak własnego kąta i ciągłe borykanie się ze stanami depresyjnymi, doprowadziły do pogorszenia się mojego samopoczucia i po półrocznym pojedynku z nową rzeczywistością  zmuszony byłem do ponownego stawienia czoła samemu sobie na oddziale dziennym psychiatrycznym w rodzinnym mieście. Zamiast się leczyć zacząłem hodować w sobie skłonności do erotomanii. Sytuacja sprzyjała, zastąpiłem jeden problem drugim. W czasie terapii, po wielu ekscesach związałem się z kobietą i zamieszkałem u niej. Pożegnałem się z poprzednim życiem, pozostawiając sobie jedynie przekonanie o stanach depresyjnych, podejrzenie choroby afektywnej dwubiegunowej i zamiłowanie do zakrapiania leków czymś mocniejszym.
          Życie w ciągłym napięciu i problemach przełączyło moje myślenie. Brak perspektyw i rosnące przekonanie, że z tego bagna się nie da wygrzebać pchało mnie po równi pochyłej do czystego nihilizmu. Autodestrukcyjne działania doprowadziły, że trafiłem do Aresztu Śledczego we Wrocławiu oskarżony o wyłudzenie. Spędziłem tam trzy miesiące – do sprawy. Wyszedłem z wyrokiem w zawieszeniu. Wciąż bez celu i nadziei tworzyłem wizję nihilisty. Partnerka się poddała,  a świat, jak żona wcześniej, powiedział dość – pozostawił mnie samego jak palec na odludziu. Wtedy dopiero postanowiłem poradzić sobie i rozstać się z najlepszym przyjacielem – alkoholem. 
           Dziś Mam trzydzieści sześć lat, kilka osobowości za sobą. Każda, gdy ją budowałem była dla mnie prawdziwa, każda wydawała mi się wolnością i prawdą o mnie. Każda była taka do chwili krachu, zapędzenia się w ślepą uliczkę. Wtedy podnosiłem ręce i mówiłem: To nie ja, tak nie potrafię żyć. Gdy jestem taki, jestem nieszczęśliwy. Chcę inaczej – lepiej. Od roku jestem na nowej drodze. Ha ha, znowu. Znowu też zacząłem pisać. Znowu spłodzę początek, kilka stron mądrze spisanych myśli, ułożonych w barwne, miłe dla ucha opisy. Znów zmienię pogląd na siebie i świat i pewnie rozpocznę nowy rozdział życia i pisania.
            Tak, byłem już wariatem, alkoholikiem, idiotą, głupcem, erotomanem, zerem, przestępcą, nikim. Usłyszałem już na swój temat tak wiele, tak różnych opinii. Z większością się zgadzam.
Dziś jestem nowy „dobry” „lepszy” „spokojniejszy”. Czy to ja czy kolejne wcielenie, które z czasem przestanie być moje? Nie wiem.
Powoli powstaje książka z początkami. Zaczynam opowieść o kolejnej z kilku takich postaci we mnie. Moje poglądy zmieniają się zbyt szybko, by zdążyć zakończyć pisanie. Chciałbym kontynuować wątek psychiatryka, erotomana, kryminalisty, alkoholika... wszystkie były i są moją przeszłością, ale czy to aby nie będzie oszustwo? Po okresie rocznej pracy nad swoją chorą osobowością i analizą tamtych zachowań „przerabianiem” „przeżuwaniem” wszystkiego z punktu widzenia tego obecnego ja. Boję się, że będę pisał jak uświadomiony i wyedukowany bojownik trzeźwościowy. Pewnie naznaczony świadomością przypisałbym do każdej mojej przeszłościowej decyzji nowe znaczenie – widziane dziś.
             Ubrałem nowe wdzianko, mundurek i nie potrafię w nim grzebać po zakątkach przeszłości. Mógłbym cofnąć się i pisać „tak pomyślałem, tak chciałem zrobić” ale bez zanurzenia się w dawnych osobowościach nie będę miał tamtych emocji. Nie potrafię opisać jak to wspaniale jest pływać, siedząc na brzegu jeziora i wpatrując się w wodę. Wtedy czytający poczuje, że jest to wariacja na temat a nie przeżywanie zdarzeń.
            Zebrać to, poskładać w jedną i zamknąć tytułem... ale nie wszystko zostało opowiedziane, nie wszystko co chciałem opowiedzieć i boję się, że już nie umiem.
             Skoro już wiesz co i jak, drogi czytający, pewnie domyślasz się, że nie znajdziesz w tej książce kalendarza, chronologii, początku i końca historii, bo nawet Twoje życie i wspomnienia nie są poukładane w jeden skończony ciąg. Wiele wątków zaczyna się i nie kończy, wiele kończy lecz nie widać początku. Kilka wtrąceń zdaje się nie ma sensu. I tak naprawdę całość nie wiele da wyjaśnień. I może nie będzie niczemu służyć, poza tym, że jest. Tak jak mokra paczka papierosów.



https://truml.com


print