. .


Bajka o zagubionym Poniedziałku


Minęła właśnie północ i księżyc, który, jak zwykle o tej porze, znajdował się wysoko na niebie, czujnym wzrokiem strażnika ogarniając uśpioną ziemię, mrugnął przyjaźnie w kierunku udającej się na spoczynek niedzieli.
-Nie wiesz przypadkiem- zapytał- gdzie się podział twój brat?
- Może zaspał-odpowiedziała najładniejsza z córek tygodnia i mimo zmęczenia podbiegła do chatki zamieszkiwanej przez poniedziałek. Cichutko zapukała do drzwi, a następnie, nie słysząc nawet szmeru, weszła do środka. Po chwili pojawiła się na zewnątrz.
-Nie ma go..- szepnęła ze zdumieniem- i chyba w ogóle nie nocował u siebie...
-Poniedziałek! -powtórzyły gwiazdy i niespokojnie zamigotały.
-Zniknął! Jęknął wiatr, który zdążył już przebiec przez lasy i ogrody, przez wsie i miasta, zaglądając we wszystkie zakamarki.
            Zapanowało ogromne zamieszanie. Zaalarmowany hałasem tydzień zerwał się z posłania i zaczął budzić wszystkie swoje dzieci. Rozpoczęły się poszukiwania. Zaspane dni nie omijały żadnego kącika, wypatrując brata pośród gałęzi drzew, w ptasich dziuplach i w stulonych pąkach kwiatów. Niestety, na próżno. Daremnie księżycowe promienie wkradały się do ludzkich domostw i do mysich nor. Rozbudzone łóżka i szafy skrzypiały żałośnie zapewniając, że nie udzielały tej nocy schronienia nikomu, kto przypominałby zaginiony poniedziałek...
-I co teraz?- lamentował wtorek -Jak ja sobie poradzę ? Jestem, zupełnie nie przygotowany do wcześniejszej pracy!
- Nie martw się- uspokajał syna tydzień-mamy jeszcze trochę czasu do wschodu słońca... Znajdziemy go! Nie mógł się przecież ot tak, po prostu rozpłynąć w powietrzu!
Mijały minuty i godziny... Księżyc poczuł się całkowicie bezradny. Poniedziałek zniknął bez śladu. Kiedy słońce otworzyło oczy i, ziewnąwszy przeciągle, uniosło się powoli z puszystej chmurki, służącej mu za posłanie, od razu zrozumiało, że musiało się stać coś niezwykłego. Na świecie panował ruch- zupełnie nietypowy, jak na tak wczesną porę.
-Przykro mi-zwrócił się księżyc do rozpromienionego brata-ale muszę cię zmartwić na „Dzień dobry”. Od północy szukamy Poniedziałku. Bez rezultatu. 
- Zginął? To niemożliwe!- wykrzyknęło słońce i jednym, zgrabnym podskokiem wzbiło się wysoko na niebo. Rozprostowało swe promienie, ogarniając ciepłem i światłem cały świat, a po chwili radośnie zawołało- Jest! Widzę go! Schował się w kupce zepchniętych liści! 
I rzeczywiście, spod sterty szeleszczących pozostałości zeszłorocznej jesieni zaczęło się niezdarnie gramolić coś, co przy bliższych oględzinach okazało się poniedziałkiem.
 - Jak mogłeś tak zaspać? I skąd się tu w ogóle wziąłeś? Wstyd mi za ciebie! -oburzał się tydzień. Zamierzał skierować pod adresem syna wiele przykrych słów, ale kiedy ujrzał jego umorusaną, nieszczęsną buzię, nosząca jeszcze ślady wielogodzinnego płaczu, zrezygnował z wymówek i tylko cicho zapytał-  Co się stało? 
-Myślałem- szepnął Poniedziałek-że będzie lepiej, jeśli zniknę. Nikt mnie nie kocha. Gdy tylko się pojawię, ludzie zaczynają narzekać.
To wyznanie zapadło głęboko w serca pozostałych dni. Rzeczywiście, ich biedny brat niewiele miał podwodów do radości. Nie było mu łatwo stawać przed dziećmi i dorosłymi, którzy pożegnali właśnie nie spieszącą się donikąd, sprzyjającą wypoczynkowi sobotę i świąteczną, beztroską niedzielę. Nietrudno się domyślić, co czuł ów nieszczęśnik, słysząc na swój temat same nieprzyjemne uwagi.  
-Jutro znowu... Poniedziałek... jęczeli uczniowie- szykując w niedzielny wieczór książki i zeszyty, które mieli zabrać do szkoły. 
-Spróbuję jakoś przeżyć ten poniedziałek - wzdychała niejedna mama, dodając z nadzieją-a potem będzie już łatwiej...
-Poniedziałek...-mruczeli tatusiowie, opuszczając o świcie ciepłe łóżka, by po sobotnio-niedzielnym wypoczynku udać się do pracy.
Biedny dzień znosił te upokorzenia z pokorą i, przełykając łzy, wyruszał punktualnie w świat, by odbyć swą dwudziestoczterogodzinną służbę. Tym razem jedna poczuł tak ogromny żal, że postanowi odejść. Gdy obudził się w niedzielne popołudnie i usłyszał wszystkie te skargi i pretensje pod swoim adresem, niepostrzeżenie wymknął się z domu i ruszył do lasu. Nie przewidział, że wszędobylskie słońce zdoła go znaleźć.
-Skoro dotarły do ciebie ludzkie słowa- powiedziała niedziela -to powinieneś też usłyszeć, co mówiła dziewczynka, która dzisiaj właśnie ma obchodzić siódme urodziny. Ona czekała na ciebie z radością.
- Ci ludzie, którym właśnie urodził się synek! -dodało słońce -Dla nich jesteś z pewnością najpiękniejszym dniem!
- Słyszałem, - mruknął tydzień, że dzisiaj ma być pasjonujący mecz pomiędzy chłopakami z IV „b” i IV „C”. Nie zamierzasz im pokibicować?
- Naprawdę? - zapytał Poniedziałek, pociągając głośno nosem- naprawdę ktoś na mnie czeka? 
- Oczywiście!- wykrzyknęły chórem pozostałe dni.
- To ja już pójdę- oświadczyła zguba i, rzuciwszy słońcu pełne wdzięczności spojrzenie-wyruszyła przed siebie szybkim i zdecydowanym krokiem, który z pewnością nie mógł należeć do kogoś, kto czuł się niepotrzebny i nieszczęśliwy.



https://truml.com


print