Wanda Szczypiorska


Puciszka (fragmenty)


****
Wybrałam się do Warszawy. Z dziećmi została Mama, a także Jego matka. Musiałam jechać, bo tylko tam, w Warszawie, w spółdzielni dentystycznej robiono szybko koronki za pieniądze, a mnie wypadł ząb. To była pierwsza wizyta, na razie wyrwano mi tylko korzeń i kiedy tak szłam ulicą zbolała, z policzkiem wypchanym gazą, nagle jakaś kobieta, mniej więcej w moim wieku, ucieszyła się na mój widok. To dziwne, znała moje imię, a ja nie wiedziałam kim jest. Oczywiście. Koleżanka z pierwszego roku studiów. Ale ja jej nie pamiętałam. Okazała się przyjacielska, mieszkała niedaleko i zapytała, czy wstąpię. Czemu nie? W tym czasie rzadko widywałam prawdziwe mieszkania w bloku. A jej chodziło chyba o to, żebym zobaczyła męża, bo zaprosiła mnie na obiad. . Prawda, że wyglądałam fatalnie, no i nie przewidziałam kim będzie mąż, ale się zgodziłam. Od razu jej powiedziałam, że mieszkam na wsi. Byłam głodna, a powrót do domu na wieś, to dwie godziny z okładem. Zastałyśmy męża w domu. Naukowiec. I na dodatek przystojny. Przywitał mnie bardzo grzecznie. Podobało im się, że mieszkam na wsi. Potem był obiad , a na obiad coś twardego, czego nie mogłam zjeść mając tę dziurę w dziąśle. Usiłowałam jakoś sobie z tym poradzić – mój kłopot chyba był widoczny, ale oni zbyt dobrze wychowani , nie dawali niczego po sobie poznać. Podczas obiadu nie pamiętam, co takiego mówiłam o swoim mężu. Nie wiem, czy powiedziałam kim On jest. Zawsze mówiłam o nim, że jest bardzo zdolny, wręcz utalentowany, opowiadałam jak zrobił dziecku sanki w stylu holenderskim, więc pewno i tym razem opowiadałam o tym co potrafi, o domu i o tym jak razem wierciliśmy na podwórku studnię. I stało się coś dziwnego - nowi znajomi byli zachwyceni, koniecznie chcieli to zobaczyć, więc ich zaprosiłam. Opowiedziałam im o Mamie, żeby nie byli zaskoczeni. Wiedziałam, że zachowają się taktownie. Do tej pory nie miewaliśmy zbyt często gości, czasem pojawiał się ktoś z rodziny i ten ktoś zwykle przyjeżdżał do Mamy.

Byłam pewna, że nie przyjadą. Na ogół ludzie obiecują a potem nikomu się jednak nie chce. Ale im się chciało. Ani oni, ani oczywiście my nie mieliśmy telefonu. Widocznie jakoś żeśmy się porozumieli (może listownie), bo byłam przygotowana. Posprzątałam dom ze szczególną starannością, ale i tak czułam zażenowanie. Co prawda w tym ich bloku łazienka też tylko otynkowana, żadnych kafelków, ani płytek, a u nas w nowej łazience było nawet okno, ale wszystko to wyglądało jednak zbyt po amatorsku. Za to On, mój mąż, ubrany porządnie prezentował się całkiem nieźle. Nie tak elegancko jak tamten, bo nowi (starzy) znajomi przyjechali ubrani modnie.
Goście byli dla Mamy ujmująco grzeczni i ona to doceniła, ożywiona i uśmiechnięta. Podałam obiad, a do obiadu On nieśmiało wyciągnął wódkę. Nie wiadomo: wypiją, czy się obrażą… Nie obrazili się. Wręcz przeciwnie. Trzeba było wyciągnąć drugą, potem trzecią, więcej już nie było.

*****

Przyjeżdżali co jakiś czas, brnąc piechotą od oddalonej stacji kolejowej, ale to też chyba sprawiało im przyjemność. Latem atrakcją była dla nich rzeka i białe plaże, przejrzysta woda, tylko trochę zanieczyszczona. Wiosną i wczesnym latem przyjeżdżali często - w lipcu już nie, bo wyjeżdżali na wakacje. Wszyscy czworo mieliśmy wtedy tak plus minus po trzydzieści lat. Nasze wzajemne stosunki zaczęły się plątać, wikłać, nabierały podtekstów nieco erotycznych, Agacie podobał się On. Nie tyle podobał się, co podniecał swoją innością i nieśmiałością w stosunku do obcych, którą ona uważała za bardzo intrygującą. Ja chciałam podobać się Władysławowi. Nie wiedziałam, że to daremny trud. Władysław też wolał Jego i chyba dlatego tu przyjeżdżał. Być może miał nadzieje, że zdarzy się okazja, która pozwoli mu nabrać przekonania, że się nie pomylił. I nadarzyła się, ale dużo później. Dopiero po śmierci Mamy. A ja to widziałam na własne oczy. Doprawdy, nie ma o czym gadać.
Wkrótce okazało się, że Władysław jest alkoholikiem, i to takim, który nie może spędzić wieczoru w samotności. Może gdyby miał telewizor… Ale nie miał. Dla niego, no.. może nie intelektualisty, inteligenta raczej, telewizor był złodziejem czasu. Dlatego wieczorami szukał towarzystwa. Co to było za towarzystwo nie mam pojęcia, wiem tylko, że któregoś wiosennego dnia o świcie znaleźliśmy go pod jabłonką. Spał. A właściwie już się obudził. Nie wiedział jak się tu znalazł. Zdawało mu się, że szedł piechotą. Bardzo możliwe. Jeśli wyruszył wieczorem, to mógł dojść do rana. A może ktoś go podwiózł? On sobie nie przypominał, a dla nas tym bardziej było to niejasne. Wydaje mi się, że ta pijana wędrówka była swojego rodzaju wyznaniem. Ale to nie chodziło o mnie.

Musieli, tam, w Warszawie często rozmawiać o nas między sobą. Obydwoje mieli tu swoje osobiste sprawy. Lecz każda sprawa była trochę inna, a więc mówiąc o nas oszukiwali się nawzajem. Podejrzewam, że nade mną się litowali. Większość ludzi, tych, którzy mnie mało znają, lituje się, nie wiem czemu.
Mama była życzliwym świadkiem naszych spotkań, usiłowała nie przeszkadzać i nie narzucać swojego towarzystwa. Siedziała z nami przy stole, cichutko, starając się jeść tak, żeby nie widać było częściowego paraliżu twarzy. Czasami się zastanawiałam, jak to jest, być tak całkowicie na marginesie, być człowiekiem, któremu obcy poświęcają zdawkową uwagę z uprzejmości, i kiedy się jest …osobno?
Niepokoiłam się o Mamę , bo okazało się, że zachorowała na padaczkę. Pogotowie przyjechało, gdy było już po ataku i dali kropelki nasercowe. Potem przyjechał lekarz z ośrodka zdrowia i też zapisał kropelki. Nic nie powiedział o padaczce i nie dał na to żadnych leków. No tak, Mamę spisano na straty

****



https://truml.com


print