Ferdynand Głodzik


Walka


Wieczór zapada, miasto zasypia,  
puste ulice,
a ja przed sobą mam przeciwnika
i szachownicę.
 
Siedzi i milczy jakby na przekór
zwierał szeregi;
patrzę na jego twarz bez uśmiechu,
liczę mu piegi.
 
Rzadko przesuwa ruchem figurę
na szachownicy,
a mnie koszmary dręczą ponure,
myślę o niczym.
 
W jego postaci moc się ukryła
nieodgadniona,
taki, co walczy i nie przegrywa,
jak go pokonać?
 
Przeliczam w myślach wariantów krocie
Szukam sposobu
Płyną godziny jak dożywocie,
z klęską dla obu.
 
Krażą w umyśle kłębiaste chmury,
przebrałem miarę,
mylą się czarne, białe figury,
wszystko jest szare.



https://truml.com


print