Aldona Latosik


Sen o landrynkowej zupie



      Zaledwie sześć lat po wyzwoleniu, rozpoczął się świat drugiego
dziecka - wymarzonej córeczki, przedwojennej miłości.
Potrafiłam słodko marzyć o zupie landrynkowej i kartofelkach z barwnych dropsów, nie ugotowanych do dnia dzisiejszego.
      Matczyne serce kochało, to się czuło szczególnie, gdy pozwalała skryć
się za spódnicą - broniąc i nadstawiając swój policzek do liścia zostawiającego pięciopalczaste ślady. Jednak wylewność uczuć nie kipiała, co przez małą dziewczynkę, odbierane było chłodem. Kochała czynami, a nie wylewnością.

Czasami bardzo chciałam się przytulić, gdy mama warkocz splatała do
szkoły i prasowała biały kołnierzyk od granatowego fartuszka, albo
przymierzała własnoręcznie uszytą sukienkę z kolorowego kretonu.
      Czy miło siedzieć u taty na kolanach? nie pomnę takich momentów,
utkwiła za to szorstkość, która stemplowała fioletem nie tylko pośladki.

Nocne skrywania w sąsiednim podwórku, gdy nadmiar procentów rzucał
pogrzebaczem, a bambusowe wędki rozbijały żyrandol, zrywając na sztywno
krochmalone firanki.
      Często myślałam o innym domu, gdzie pogłaskanie po głowie wpisane
jest w rodzicielską miłość i prawdziwe masło zamiast ceresu na pajdach
chleba.
    Podusia cierpliwie suszyła dziewczęce łezki na rozkładanym,
turystycznym łóżku, w jednoizbowym mieszkaniu. Gdzie nie starczyło
miejsca na kolejną wersalkę.
      Mama starała się, żeby święta zapamiętane były miło przez dzieci,
chociaż w Wigilię nie mogliśmy podzielić się opłatkiem ze śpiącą tuż
obok ustrojonej choinki zgrzytającą zębami głową rodziny.
      Z czasem spokorniał, latorośl wyfrunęła z gniazda -każdy ścielił swoje.
 
Kolejne wieczerze z zaproszonymi dziadkami, nasze
dzieci wspominają bardzo sympatycznie.

Aldona Latosik

15.VII.2012



https://truml.com


print