Wanda Szczypiorska


Świt


Mieszkałam  na waleta. W służbówce mojej mamy. Była wychowawczynią w internacie.  Powinna odejść  na emeryturę, a dla nas to oznaczało wyrok. Bezdomność, rozdzielenie, w najlepszym razie łaskę krewnych. Lecz dyrektorka i jej mąż, to byli  przyzwoici. ludzie, podarowali  mamie  jeszcze rok.  
          Groza naszego położenia nie w pełni docierała do mnie, bo byłam w tamtych dniach głównie zajęta sobą i zakochanym we mnie Alkiem.
          Mama ciułała grosz do grosza, ja tylko kupowałam książki. Gdzieś wewnątrz siebie niczym płód nosiłam wielką powieść. Wiedziałam, że ją napiszę jak będę wreszcie sama. Miesiąc, dwa. To było nieosiągalne. Z rana w tym małym pokoiku z mamą,  wieczory  na ulicy z Alkiem. Powieści nie napisałam. Jedynie to opowiadanie. „Owce”, i może jeszcze coś, co się zawieruszyło potem w licznych przeprowadzkach. 
          A z Alkiem wiecznie niespełnieni, ograniczaliśmy się do pocałunków i do dotyku w kinie. Nie było innych możliwości. To prawda; jego liczna rodzina miała własny dom, ale on z kuzynem zajmował przechodni pokój. Nic tam nie mogło się wydarzyć, jego rodzice byli dość surowi. W stosunku do mnie podejrzliwi, nie uważali mnie za kogoś, kto byłby odpowiedni dla ich syna. Biedota ubrana  w przenicowany płaszcz. Zupełne nic. Artystka?
          Błąkaliśmy się po ulicach, a moja mama odkładała po pół pensji na wynajęcie czegoś poza miastem. 
          Któregoś dnia  kolega Alka  użyczył nam pokój na godzinę. Poszliśmy  spięci obydwoje, tak jakby to był obowiązek. Niechlujny studencki pokój, szary koc. Nie zdjęłam nawet płaszcza, chciałam natychmiast wyjść. Alek wyraźnie poczuł ulgę. To nie mógł być ten pierwszy raz. Znowu byliśmy na ulicy.
          Robiło się coraz cieplej; marzec, kwiecień , maj. Zbliżał się termin odejścia mamy na emeryturę. Miała już trzy tysiące złotych, więc dałam ogłoszenie: Studentka ASP szuka pokoju poza miastem. Musiałby się zdarzyć cud, żeby ktoś się zgłosił. A jednak cud się zdarzył. Mama dostała list. Pisali państwo B gotowi wynająć pokój. Nie było to nawet  zbyt daleko. Godzina jazdy pekaesem
 
          Widziałyśmy go z daleka. Niewielki domek obrośnięty winem. Po jednym oknie na piętrze i na parterze. Uliczka, nie uliczka, po drugiej stronie park, który jak powiedzieli nam państwo B. niegdyś należał do nich. Teraz został im tylko domek. Wynajmowali go artystom, bo sami uważali się za artystów. Przyjeżdżali tu  na niedziele. Starzy. Zdziwaczali
         Na dole mieszkał Bułgar- kompozytor. Nasz pokój był na pięterku. A nam po wejściu do pokoju dech zaparło. Umeblowany antykami. Łóżko z intarsją, mahoniowy stół, komoda z marmurowym blatem, fotel zwieńczony  wyrzeźbioną różą.
         Umowę mama podpisała jeszcze tego dnia. Mogłyśmy się przeprowadzić.
 
         Mama przez dzień lub dwa miała w Warszawie załatwiać formalności związane z emeryturą, Alek i ja zwoziliśmy bagaże. Niewiele tego, pościel, książki. Byliśmy sami w tym pokoju z wielkim, skrzypiącym łożem. Otworzyłam szeroko okno. Za oknem był ten park i coś pachniało intensywnie. Lipa?  Krzątaliśmy się nerwowo, jakby nie zdając sobie sprawy z sytuacji. Postanowiliśmy wyjść, rozejrzeć się. W głębi podwórka stały drewniane budki klozetowe. Wodę wyciąga się ze studni. Z kołowrotu zwisało zardzewiałe wiadro. Byliśmy świadomi tego, że mamy przed sobą noc. Ale wciąż było jeszcze widno.
          Może to co się miało stać było zbyt łatwe, oczywiste? Nie wyszło. Inkrustowane łoże zbyt szerokie, a my po raz pierwszy nadzy, początkowo jakby zdziwieni. Patrzyliśmy ukradkiem, on na mnie, ja na niego. Nasze ciepłe i miękkie ciała usiłowały się połączyć. Byliśmy tacy sobie bliscy, a jednocześnie w tym bezradni. Czułość zaczęła być przeszkodą. Nie było w niej namiętności.
          Kiedy zaczęło świtać leżeliśmy wyczerpani. Odezwały się pierwsze ptaki.
          Mama przyjechała przed południem objuczona resztą naszego dobytku. Byliśmy wtedy na spacerze. Za domem gęsty las ciągnął się aż do odległej wsi. Całe połacie mchu miękkiego jak to inkrustowane łoże. Nie mieliśmy do siebie żalu, nie byliśmy rozczarowani. Przed nami całe lato, a wiec nic nie jest  przesądzone.



https://truml.com


print