Wanda Szczypiorska


Agencja


Mieszkanie mojej ciotki na Górnośląskiej, gdzie pozwolono mi nocować, położone dogodnie w centrum, na trasie od Myśliwieckiej do Krakowskiego,  przyciągało wszelkiego rodzaju ćmy. Facetów, którzy nie potrafią być wieczorami sami. U mnie nie było po co siedzieć, wiec usiłowali mnie wyciągnąć, nie licząc zresztą, że im coś postawię. Zjeżdżałam windą w dół., mówiłam, że się spieszę, że jestem umówiona i odchodziłam w swoja stronę. Prawdziwe życie było  w biurze, gdzie byłam referentem od reklamy. Dzisiaj, to by się nazywało copywriter, ale nie znano jeszcze tego słowa. A słowo agent brzmiało podejrzanie 
 
Ważne dla mnie były jedynie przedpołudnia i czas spędzony w pracy. Tu był Jerzy. Dwudziestoparolatek, blondyn , kierownik działu, szef, z którym łączyło mnie coś więcej, łączyła prawdziwa miłość. Siadałam mu na kolanach kiedy nikogo nie było w biurze i całowaliśmy się. Był żonaty. A ja samotna. No niezupełnie. Czasami, jak mówiłam ktoś się trafił i wychodziłam wieczorami. 
 
Moje miejsce pracy, Agencja reklamy Agpol, to biuro dość niezwykłe w tamtych czasach, bo nie reklamowało się byle czego tylko wielkie państwowe firmy. Za granicą. Każdy dostawał swoją, razem z przydziałem dewiz i każdy z nas mógł robić to co chce, byle by tylko wydał te pieniądze w odpowiednim czasie. Ja umieściłam reklamę Centromoru w gazecie codziennej w Ghanie. Na całą stronę i było po dolarach, za to pozostawała duża ilość  czasu , który się nie marnował, bo wychodziło się na miasto. Czasami wychodziłam z Jerzym. To była zawsze jakaś bardzo ważna sprawa i nikt nie sprawdzał, czy rzeczywiście została załatwiona, a my szliśmy objęci, przytuleni  i mogliśmy powiedzieć sobie wszystko to, czego nie dało się powiedzieć w  biurze. On opowiadał mi o żonie. Przecież dopiero się pobrali. Widziałam ją. Gdzie jej do mnie? Ubrana byłam biednie, ale modnie. I nie chowałam nóg pod biurkiem. Każdy z mężczyzn od razu zauważał, że nie nosiłam biustonosza.
 
Jerzy wpadał do mieszkania na Górnośląskiej tuż po pracy, kiedy  nie było ciotki, ani lokatorów. I wszystko działo się w pośpiechu. Potem biegł, bo gdzieś  czekała w kolejce po zakupy żona. Jechali pociągiem pod Warszawę. Pokój był wyziębiony, więc rozpalali w piecu. Musiała byś zazdrosna  bo opowiadał o mnie. Kiedyś przyszła specjalnie pod budynek, żeby mnie zobaczyć. A niech tam. W przefarbowanym na czarno misiu,  w krótkich kozaczkach byłam szykowna, zgrabna . Ona w brązowym płaszczyku z przeszłej już epoki i w czymś w rodzaju kapelusza. Mała. Kiedy odeszli  w swoją stronę,  ja w swoją, co czułam? Nie pamiętam. Pustkę?
 
Zgodziłabym się na jakąkolwiek randkę. Wszystko by było lepsze niż to  czekanie na chwilę samotności z Jerzym.  Jerzy wziął ślub niedawno, wciąż jeszcze był tym podniecony i opowiadał mi co robią po powrocie z pracy. Że gotowali razem obiad. Na szczęście na tym poprzestawał. Mówił, że nigdy o mnie nie przestaje myśleć. A jednak było oczywiste, nie rozwiódłby  się z żoną i nie ożenił ze mną.   
 
Umówiłam się z jednym takim, dziennikarzem, który wrócił z placówki  w Moskwie. Alkoholik. Ktoś go umieścił w naszym biurze, a on  pętał się jak każdy z nas  mając niewiele  do roboty. Wolski. Któregoś dnia zaprosił mnie na prywatkę. Pewno upiliśmy się bardzo szybko, bo gdzieś mi umknął ciąg kolejnych zdarzeń. Wiem tylko, że towarzystwo było eleganckie, ze sfer partyjnych lub rządowych, willa, przed willą samochody, a Wolski skombinował kluczyk. Skąd go wziął? To była zwykła kradzież.  Co tam. Chichocząc  pojechaliśmy przez Warszawę w stronę  Pragi. I wcale się nie bałam, w końcu ruch wtedy nie był duży. Zatrzymano nas na Wiatracznej i kazano wysiąść.  Nie wiem czym Wolski się wylegitymował. Mnie milicjanci pozwolili odejść, a Wolski w biurze pojawił się następnego dnia. 
 
Jerzy z trudem ukrywał zazdrość, a przecież moja zażyłość z Wolskim to był poniekąd odwet. Za te ataki płaczu w nocy. Za to, że opowiadał mi o swojej żonie, o tym pokurczu w filcowym kapeluszu, z którym mu było dobrze. Z nią był bezpieczny. A mnie kochał. Kochał naprawdę. Siedzi przy swoim biurku tuż przy oknie, oświetlony z ukosa popołudniowym słońcem, złoty blondyn, niby coś robi, a myśli tylko o tym jak tu się dzisiaj pozbyć żony. Która kolejka będzie dłuższa; po papier, czy po cukier? Zostawi ją, a sam  popędzi Bracką, potem Wiejską na Górnośląską  do mnie. Nic się przecież nie stanie jeśli tamta posiedzi trochę na  Śródmieściu. Ważne spotkanie – powie. 
 
Była wiosna, kiedy w biurze pojawili się goście z Ghany. Dwóch zażywnych facetów, na pewno nie starych jeszcze, w długich zielonych haftowanych szatach i zielonych myckach. Zwiedzali wszystkie pokoje, a u nas się zatrzymali dłużej rozmawiając z Jerzym. On, jako  jeden z nielicznych znał angielski i chyba dlatego został szefem. To musiała być ważna delegacja, z ichniego ministerstwa chyba, bo potem wszyscy, Jerzy też, zamknęli się u dyrektora. Dopiero pod koniec pracy powiedział mi z tajemniczą miną, że jesteśmy, on i ja , zaproszeni na bankiet. Dziś w hotelu. Trzeba się przebrać. Miałam tylko jedną obcisłą czarną suknię mini, którą sama uszyłam z aksamitu. Na nogach szpilki. Ale wieczorem mogło się ochłodzić, więc na to płaszczyk z ortalionu. Wydaje  się, że wyglądałam nieźle. Trzymałam się Jerzego. Tamci ubrani tym razem w garnitury. Na bankiet zaproszono  prawie połowę biura, to musieli być ważni goście. 
 
Siedziałam cichutko sparaliżowana nieznajomością angielskiego i chyba nie budziłam zainteresowania, ale Jerzy zachowywał się dość nerwowo, co było zresztą zrozumiałe. Wydaje się, że miał do załatwienia jakąś sprawę. Jedzenie było niezłe, szwedzki stół, (czułam się skrępowana), koktajle, (jak to pić?). (Wolskiego nie zaproszono,  bojąc się skandalu).
 
Obiecywałam sobie więcej po tym wydarzeniu, ale widocznie nic więcej zdarzyć się nie mogło. Zbieraliśmy się do wyjścia, podeszliśmy do tych z Ghany, a oni byli bardzo dla mnie mili. Wtedy Jerzy powiedział do mnie cicho, że wyjdę ze wszystkimi, poczekam na ulicy, a kiedy nikogo już nie będzie – wrócę. Co mi szkodzi?      
 
Tamci patrzyli wyczekująco, ale nie mieli wątpliwości. Wrócę. Wyszliśmy z Jerzym na ulicę, a on się usprawiedliwiał. Powiedział, że to ważna sprawa. Nic mi nie grozi. Posiedzę z nimi trochę, porozmawiam. Nie mogłam sobie tego wyobrazić. Dlatego kiedy odszedł stałam przez chwile na chodniku zupełnie zdezorientowana. A potem nagły strach. Za chwile może być za późno. Wiedziałam co muszę zrobić. Umknąć z pod hotelu. Szybko, najszybciej, biegiem.
 
Zbliżałam się do Górnośląskiej kiedy za sobą usłyszałam kroki. Jerzy. Niczego mi nie wyjaśnił. To przecież nie był jego pomysł. Podobno wrócił po mnie. Mnie nie było. Tamci kręcili się zawiedzeni, więc ich przeprosił. Trudno.
 
Jerzy był podniecony. Wyraźnie poczuł ulgę i był czuły. Całował mnie i tak objęci dotarliśmy  do kamienicy. Wejście było w głębokiej wnęce. Tam powinniśmy się  rozstać, ale Jerzy widocznie nie mógł. Nie od razu. Koniecznie musiał zrobić to. Dlatego ściągnął mi rajstopy. Broniłam się z obawy że ktoś nadejdzie, ale nie. Było zupełnie pusto, a cała ta szamotanina i to co się później stało  raczej nie trwało długo. Było już późno. Spieszył się. Pobiegnie, złapie pociąg. Zdąży.



https://truml.com


print