Andrzej Talarek


Nazwałem



 
 
„dowodem istnienia potwora
są jego ofiary”
 (Zbigniew Herbert „Potwór Pana Cogito”)
 
Uczyłem się mówić. Uwalniałem
przeczucia.
Ulatywały dźwiękami, ptasim głosem,
skrzypieniem kołyski, płaczem.
Zmieniały się w słowa.
 
Mówiłem. Mama ubrana w dumę i
zapach mleka,
pokazywała mnie ludziom jak sepleniącą
małpkę.
 
Nie wiedziałem, że mówiąc mama,
stwarzam matkę w całej jej oczywistości,
mówiąc kot, stwarzam kota
i gładziutką relację pomiędzy mną
a nim.
 
Wyciągałem słowa z nicości
osobliwej jak partenogeneza,
 a stwarzałem rzeczy nie będące na obraz ani
podobieństwo.
Obdarowany słowem, brałem je w
dłonie
i wkładałem do ust jak mały
palec.
 
One były na początku.
I stawał się kot, drzewo, dom,
kocham,
Stwarzałem świat. Nazywałem.
Choć było już raz nazwane.
Potem już tylko budowałem.
 
Nie wiem, kto stworzył we mnie
potwora.
Był jak senny koszmar, przerażenie,

które mnie wypełniało, nienazwane,

zalewające mózg, obezwładniającą
lepkością lęku.
Żyłem z nim przez lata. Żyłem w
jego cieniu. Drżałem liściem.
Zwijałem się w kłębek nastroszony
igłami.
 
Kiedyś wymówiłem jego imię. Może
przypadkiem.
Wyfrunął nietoperzową chmurą.
Pozostawił mi poharatane sumienie

i wspomnienia potwornych nocy.
 
Oddycham.
Tylko za siebie. Mówię. Przynajmniej
tak mi się zdaje.
Czy mogę powiedzieć, że się stworzyłem?
Dając imię lękowi?
 
A jeśli potwór, który ze mnie,
powróci?
Owinie mackami lęku?
Nienazwanego?
Znów?
 
Czy moje trwożne milczenie będzie

jednocześnie świadkiem i ofiarą?
 
 
 



https://truml.com


print