hrabina


Latający dywan (fragment)


Latający
Dywan wylądował na śmietniku. Śmieci otaczały go zewsząd piętrząc się po horyzont.
Z morza plastikowego gruzu sterczały poszarpane obeliski, nagrobki artykułów
pierwszej potrzeby, kikuty i strzępy przedmiotów cennych a nawet bezcennych.
Otaczał go pejzaż nasycony zużyciem i zmęczeniem. Nieruchomy zamęt bulgotał
martwą ciszą a fermentacja rozkwitała z rozmachem na martwych pagórach. Wokół
syczało i stukało, szeleściło i kapało. Latający Dywan uniósł się nieznacznie i
popłynął w mrok. Szybował dość długo nad gruzowiskiem syków i trzasków. Wkrótce
syki i trzaski przeszły w chrobotanie, chrobotanie w smarkanie a smarkanie w
łomot. Dywan zwolnił i skręcił w prawo. Osiadł pośpiesznie na pobliskich
laurach i zakrył frędzlami uszy. Trwało to tylko moment, bo natychmiast zwalił
się w dół na dno wykopu. Zbutwiałe laury nie utrzymałyby nawet pary zakochanych
much a cóż tu mówić o puszystym dywanie. Otyłość jak widać bywa przykrą
niespodzianką nie tylko dla ssaków, ale i dla wełnianych płaszczaków.
Zbutwiałe laury rozpadły się w proch i pył. Latający Dywan runął w dół. Upadł w rzadkie
błoto nasączone mdłym, skisłym światłem. Znalazł się na dnie. Latający Dywan
pochodził ze wschodu, był cudzoziemcem, perskim arystokratą, lewitującym magiem
pełnym czaru i piękna, nie znał więc angielskiego ani wilgoci. Znalazł się naprawdę
w trudnym położeniu. A rozłożył się jak umiał, na wznak, na bagnie, na dnie w
mokrym półmroku. Z każdej strony napierały śmieci. Czarnymi ścianami wpatrywały
się w upadłego Persa. Wokół bulgotało rzadkie błoto. Latający dywan zaczął
nerwowo przebierać frędzlami. Rozejrzał się. Błoto wypluwało kule smrodliwych
gazów. Ciężkie banie pękały bezgłośnie nad powierzchnią. Odór oblepiał rozlazłe
sztuczne drzewa o gnijących stopach. Miękkie, oleiste światło pełzało wolno we
wszystkie strony. Na porannym, brudnym niebie rozmazywały się dziwne kształty.
Pijawki i węże z lubością prężyły młode ciała. Był późny poranek, było mroczno.
Zachwyceni tubylcy dziękowali za nowy cudowny dzień. Dreszcz
przebiegł po barwnych wzorach dywanu. Przerażony nie wytrzymał i puścił fałdę.
Zapłakał, po czym w geście rozpaczy zrolował się na kolana. Frędzle u ramion
obwisły a siły odpłynęły...
cdn...



https://truml.com


print