supełek.z.mgnień


świat aż zwidniał


pamiętam poranek: jakbym od zawsze chciała
wziąć ją za rękę, a ona kryła się w obłoku przydrutowanym
do krzyża i wydawała dźwięki niby śniący pies (ale wtedy mało
wiedziałam o malarstwie). mleczna

zupa kapała na ceratę, jakby cała narracja była o niej:
żółknące skrzydła pokrzyw, chusta na drogę, osy wrzynające
w warkocz drożdżówki. moje stopy

— leśne myszy ocierające sandał matki, żeby znowu był
potrzebny. wspomnienie powstawało powoli, jakby usiadła
przy oknie. i zamarła.



https://truml.com


print