17 november 2014

Bajka

Był sobie pewnego razu chłopiec. Miał na imię Emil i był bardzo szczęśliwym dzieckiem. Rodzice kochali go ponad wszystko i spędzali z nim wiele czasu, dzieląc się między sobą obowiązkami. Wszyscy żyli jak w pięknej bajce. Któregoś dnia ojciec Emila, który wprawiał syna od najmłodszych lat w trudnej sztuce polowania, ujął go w swych ramionach i powiedział ukazując rozścielający się przed nimi gęsty las.
- Patrz synu. To wszystko będzie kiedyś twoje, będziesz tak mężny i dzielny jak ja, lecz wiedz, że na tym świcie wszystko ma swój kres i kiedyś przyjdzie mi pożegnać się z tobą.
- Jak to pożegnać? - zapytał Emil – Masz zamiar gdzieś wyjechać?
- Ja po prostu umrę – Stwierdził ojciec.
- Ok. - Chłopiec pokiwał głową. - Ale właściwie co to znaczy?
- To, że mnie nie będzie, zostaniesz sam. Mama najpewniej w świecie też umrze, odejdzie, czy tam odwali kitę jak te lisy co nam wyjadają jajka z kurnika.
- Straszysz mnie! - Pogłębił swoje zdziwienie młodzieniec o kasztanowych włosach. - Mam się bać, jak zwierzyna, na która polujemy?
- Nie. - Zaprzeczył chcąc podtrzymać syna na duchu. - Powinieneś przyjąć to ze spokojem, rozumieniem i pokorą, gdyż taka jest kolej rzeczy.
- Jaka kolej rzeczy? Co ty mówisz? Chcesz mi powiedzieć, że wiedząc o tym, zdecydowałeś za mnie , że tak ma być. Że moja matka a twoja kobieta, wyda mnie na świat, po czym najzwyczajniej gdzieś tam sobie odejdziecie zostawiając mnie samego?
Ojciec zdumiony postawą syna powoli zbierał myśli. Gładził się po przyprószonej siwizną brodzie i przeszywał swym spojrzeniem zbuntowanego nastolatka.
- To nie jest tak jak myślisz...
- A skąd wiesz co ja myślę? - Przerwał ojcu w pół słowa. - A może chcesz, żebym myślał tak jak ty. Może, skoro tak już sobie to wszystko zaplanowałeś to powinieneś przewidzieć też moją reakcję.
- Tego właśnie nie brałem pod uwagę.
- To trzeba było!
Młodzieniec stanął w szeroki rozkroku rozpostarł ramiona niczym skrzydła, wzniósł ręce do góry i wydarł się w na całe gardło. Spłoszone zwierzęta czmychnęły gdzie pieprz rośnie.
- W nosie mam to twoje królestwo. Do czego mi ten przepych, raj, kraina mlekiem i miodem płynąca, skoro któregoś dnia będę musiał odejść. Pójść sobie, gdzieś tam, do krainy wiecznego spoczynku, raju mahometan z setkami dziewic, albo królestwa niebieskiego gdzie dzięcielina, hyzop i inne kwiatki. Mogę odejść już teraz a ty radź sobie sam z mamusią. Zróbcie sobie następnego naiwniaczka, albo i lepiej całe stadko i karmcie go swoją popapraną bajeczką.
- Ależ synu...- Ojciec rozłożył ręce i próbował zatrzymać oddalającego się potomka, lecz ten rzucił tylko – zostaw mnie - i zapuścił się głąb lasu.
Szedł tak przez kilka dni i nocy pogrążając się w coraz głębszej rozpaczy. Nie czuł głodu, zimno ani upał nie doskwierało mu tak jak smutek trawiący wnętrzności. Pytania, oskarżenia, żale, złość i rozgoryczenie wypełniały mu głowę i kłębiły się niczym dym w palarni opium. W końcu zmęczony i wyczerpany zasnął pod wielkim dębem.
Obudziła go pieśń jasnowłosej dziewczyny zrywającej leśne maliny. Jej piękno oczarowało go tak mocno, że zapomniał o swym smutku. Głos i melodia, którą śpiewała zachwyciły go tak, że omal serce nie wyskoczyło mu z piersi. Łzy spłynęły mu po policzku.
- Kim jesteś piękna nieznajoma? - Zapytał przełamując lody.
- Mam na imię Izolda i jestem nimfą.
- Nimfą? Nic mi nie wiadomo o nimfach, aniołach i innych stworach świata tego, lecz...
- ...nic nie mów mój drogi. - Przerwała anielica kładąc mu palec na ustach. - ...I chodź za mną.
Dziewczyna wzięła go za rękę i powiodła ścieżką pachnącą majem. Stąpali po ziemi miękkiej jak perski dywan, falując biodrami i tańcząc. Anielski big band przygrywał im jazzujące frazy. Nagle stanęli przed białym baldachimem po środku niebieskiej komnaty. Tiule zakrywały puchową pościel, po której w lekkim zefirku tańczyły kolorowe płatki róż. Dziewczyna zrzuciła z siebie szaty i oboje oddali się rozkoszy.
Kochali się kilka dni i nocy, żywiąc się leśnymi owocami, pocałunkami i własnym dotykiem, który sprawiał, że powietrze stawało się cieplejsze. Wyznawali sobie miłość. Otulali się czułym słowem.
- Jaka ty jesteś piękna. - Powtarzał Emil swej ukochanej, a ona uśmiechała się tak, że niebo stawało się jeszcze bardziej niebieskie. Któregoś dnia chłopiec przypomniał sobie co mu powiedział ojciec i wyznał to swej niewieście.
- Nie bój się. - Pocieszyła go. - Dopóki jestem z tobą nic złego nam się stać nie może.
- A nie opuścisz mnie najdroższa?
- Przenigdy! - Przysięgała kładąc sobie ręce na sercu. - Sprawię, że będziesz tryskał szczęściem, urodzę ci gromadkę dzieci i będę podnóżkiem twych stóp.
- O nie! Żadnych dzieci! - Zakrzyknął aż krew się w nim zagotowała. - Nie chcę skazywać ich na nieszczęście. Nie będę dorzucał oliwy do ognia, nie powtórzę błędu popełnionego przez mych starych.
- Dobrze najdroższy, będzie jak zechcesz. - Pocieszyła go i po raz kolejny zawiodła do łóżka.
Lecz tym razem siły opuściły naszego kochanka i światło dnia przyćmiła poświata jesieni. Na białej skroni Izoldy pojawiły się zmarszczki a na biodrach wyrosły pierwsze oponki.
- Nie martw się mój słodki. - Nimfa przytuliła się do swego wybranka. - Śpij teraz. Odpocznij. Jutro znów wzejdzie słońce.
Następnego dnia niepokój zasiał w sercu Emila swoje pierwsze kłącze. Zaczęły go dręczyć czarne myśli i pytania. Odpychał je od siebie siłą woli, uciekał w pracę, hobby. Wycinał łódeczki z kory drzew i stworzył nie małą ich galerię. Chodził samotnie na polowania i dużo czasu spędzał nad ogniskiem. Wieczorami grał na lutni i pisał wiersze.
- Wszystko przemija najdroższa. - Wyznał któregoś dnia swej kochance. - Uroda, sława, pieniądze. Nawet moje siły. Nie jestem już taki jak dawniej. A i ty się zmieniłaś Izoldo.
- Cóż to? - Obruszyła się Nimfa i jak amafa ukazała swe drugie, gniewne oblicze. - Chcesz powiedzieć, że mnie już nie kochasz!
- Nie. Źle mnie zrozumiałaś, nie to chciałem powiedzieć.
- Bardzo dobrze wiem co chciałeś powiedzieć, wszyscy tak mówicie, zawsze jest tak samo, na początku pięknie, rozkosznie, słodko i cudownie a potem wszystko mija i nie ma już ty i ja tylko jesteśmy my i wszystkie decyzje trzeba podejmować wspólnie, kto zmywa, kto pierze, kto chodzi po zakupy...
- Ależ nie denerwuj się kochanie! - Emil, próbował pocieszyć ukochaną obejmując ją swym silnym ramieniem.
- A może ja się chcę denerwować! - Izolda wyrywała się z jego objęć. - Może jak ja się denerwuję to mnie to uspokaja. Może to jest taki mój sposób na stres. Krzyk, kłótnia i tłuczenie talerzy. Mam tego dość rozumiesz!
- Oczywiście, kochanie, jak najbardziej. - Emil pokulił ogon i przyjął postawę pieska.
- Od dziś to ja będę dyktować warunki. Rozumiesz! I żadnego hobby, żadnych wypadów na miasto z kolegami na piwo. Jasne! - Izolda stanęła w rozkroku z wałkiem w ręku a na głowie wyrosły jej papiloty.
- O nie moja droga! - zbuntował się Emil. - Żadnych takich. Nikt mi nie będzie mówił co mam robić! Myślisz, że tylko ty jesteś pępkiem świata, że wszystko ma się wokół ciebie kręcić. Wiedz, że są jeszcze inne sprawy na tym świecie, dla których warto żyć!
- Dobrze, więc powiedz mi co to za sprawy, niech się w końcu dowiem!
Ich kłótnia przybrała rozmiary wojny, ciskali w siebie gniewnymi spojrzeniami, kręcili się w kółko rzucając przekleństwa. Emil w końcu opadł z sił i usiadł na pieńku. Głowa zapadła mu się w ramionach. Czoło przejechał pług.
- Nie wiem już o co chodzi. Chyba się pogubiłem w tym wszystkim.
Izolda wypuściła wałek z ręki. Uklękła przed swym wybrankiem i przykleiła się do niego policzkiem.
- Życie, mój miły – Odezwała się czułym i ściszonym głosem. - Ma swoje meandry, lecz zawsze dobrze się kończy.




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1