10 september 2010

rozdział nr. 12

12.
 
-Hmmmm...
bardzo oryginalne zdjęcia, panno Anabelle! -podniósłszy rude gęste
brzwi z zimną ekscytacją powiedział Pan Fotograf. -Zapowiada się
Pani dobrze. Nawet bardzo dobrze.
-Dziękuję
bardzo. -promiennie uśmiechnięta pełna wiary i nadziei
odpowiedziała Rozmówczyni. -Chciałabym wiedzieć, czego Pan
oczekuje od młodych aktorek, modelek?
-Oczekuję
przede wszystkim otwartości.
-W
jakim sensie?
-W
każdym. Napisała Pani w profilu "Bądź wierna regułom gry".


-I
co Pan przez to zrozumiał?
-Proszę
się odprężyć. Ja rozumiem, że sytuacja w show-biznesie jest dla
Pani sprawą świeżą, dlatego wolałbym odrazu nie przechodzić do
sedna.
-O,
dziękuję :) jest Pan bardzo miły!
-To
chwilowe. No, więc, chciałbym, żeby Pani przede wszystkim poczuła
się sobą.
-Jestem
sobą :) Bardzo zależy mi na tym projekcie.
-No,
nie wątpię. Wkońcu, wszystko, co dzieje się wokół nas jest
takie, powiedzałbym, wielowątkowe.
-Ma
Pan poczucie humoru :)
-Jestem
Sergio!
-Anabelle
:)
-Wiem.
Przecież już się witaliśmy.
-Ach,
no tak :)
-Niech
mi Pani powie tylko jedną rzecz. Co Panią inspiruje?
-Mnie?
Życie mnie inspiruje! :) -Anabelle tryskała radością. -Świat
jest piękny i należy z tego korzystać :)
-Korzystać,
dobrze dobiera Pani słowa.
-Jestem
w trakcie Szkoły Filmowej. Dlatego staram się wypaść jak
najlepiej. Co prawda dzisiaj na zajęciach prowadzący powiedział
nam, że ten świat, do którego zmierzamy, mam na myśli świat
filmu, jest Jedną Wielką Dżunglą. Nie wiem, co konkretnie miał
na myśli :)
-Myślę,
że mówił mądrze.
-Jeśli
tak ma wyglądać dżungla, to całkiem mi się to podoba :)
-W
takim razie proszę się rozebrać :)
-Ja..
-Anabelle na chwilę odebrało mowę. Nie chcąc wypaść na
kretynkę, a zwłaszcza, że był to Pan Fotograf, poszła za radą i
zaczęła się rozbierać.
-A
teraz proszę położyć się tam na stelażu. Zrobię Pani kilka
zdjęć.
-Dobrze
:)
-Mam
nadzieję, że Pani się nie wstydzi. Wkońcu jest Pani Aktorką,
nieprawdaż?
-Prawdaż
:)
-Niech
Pani spojrzy w obiektyw i pomyśli o czymś bardzo przyjemnym, np. O
lodach
-Hahaha
:) Pan zawsze jest taki dowcipny?
-Nie,
tylko wobec Pani.
 


number of comments: 4 | rating: 11 |  more 

Midide,  

Ten rozdział jest bardziej realistyczny, pozbawiony magicznej otoczki, która wybijała się na pierwszy plan w poprzednim fragmencie. Bardzo subtelny.

report |

Clarissa Rominetti,  

Niesamowite :)

report |

Clarissa Rominetti,  

1. -Czyż to nie piękne zakończenie tego wspaniałego spisku, Panie Tutenhabben' ie? -z chytrym uśmieszkiem, siedząc obok na ławce w ogarniętym wiosną parku zapytał Michael? -Uważam, że to nasz Wielki Początek. -Słyszałem, że pojawił się w naszych kręgach pewien młody barczysty reżyser. Otrzymałem od niego płytę CD, zapisaną czarnym flamastrem. Zgadnij, co tam było napisane? -Jego imię, nazwisko i nr. Telefonu? Hahahaha!!!!! -Widniała tam pokojąca, ale jednocześnie niepokojąca nazwa. Ta nazwa to "Kończątek". -Cóż za kretyński pomysł tak nazwać scenariusz! -On twierdzi, że to coś więcej. -Przerost formy nad treścią. To kolejny tani chwyt, żeby się dostać bezboleśnie do kręgów kulturalnych.. -Ciekaw jestem, dlaczego to wszystko powraca? -Może dlatego, że tego nigdy nie było? Hahahahaha!!!! - wielki brzuch Tutenhabbena unosił się w blasku zachodzącego słońca nad czubkami jego poszarpanych markowych butów niczym cień, który ma przysłonić cały blask tego niepokojąco cichego wiosennego parku. -Też mnie to bawi.. -zmartwionym głosem kontynuował Michael. -Po moim powrocie ze Stanów Zjednoczonych po 15 latach z jedną walizką w ręku z paroma książkami i dokumentami w tym Państwie rzeczywiście niewiele się zmieniło. -Całe szczęście, że jestem Amerykaninem. Moim przeznaczeniem są moje ciągłe powroty do rodzinnych stron. -Chodziło mi jednak o jedną książkę, którą ostatnio, jako przykład symbolizmu "niezmienności tego świata", umieściła pewna studentka w swojej pracy licencjackiej. -Niech zgadnę... Był to zapewne Martin Heidegger i jego "Znaki i drogi". -Była to lektura, którą zna każdy szanujący się i nieszanujący się licealista. To, mój Drogi, nasz słynny "M i M". -Aha. Jestem zachwycony -znudzony odpowiedzią Michaela odpowiedział rudowłosy Tutenhabben. -Kończą mi się papierosy. -Jak to się dzieje, że ciągle paląc, wciąż nie zmieniasz wagi swojego ciała? -A jak to się dzieje, że opowiadasz mi po raz trzeci o indeksie jakiejś małolaty? I o co chodzi z tym reżyserem? -Jesteś kompletnie nieobecny.. -z chytrym uśmieszkiem, w głebi duszy opiewając swe intelektualne zwycięstwo nad producentem światowej klasy skomentował Michael. -Dziewczyna napisała pracę o F. NIETZSCHEM. Co prawda komisja zmieniła tytuł jej pracy, ale treść zawiera wiele interesujących zwrotów akcji. -Filozoficznych, rozumie się. -po chwili namysłu. -Dawaj ją tutaj! -Chodzi o to, że... ona nie jest na sprzedaż. -Co? -Nieważne. Czas na nas. 2. -Hmmmm... nicość... nicość... nicość...-dziewczyna zaciskała długi długopis w zgrabnej dłoni pochylając się nad dużym białym notesem, jednocześnie odgarniając co chwila opadającą grzywkę znad czoła. Tonąc w głebokich rozmyślaniach próbowała coś wymyślić, ale bezskutecznie. -Mam! "Vuvuvu-radiokreska.com.pl czyli problem nadruchliwości zbiorowej". Ech.... Wróciło poranne wspomnienie. -Ale ten tytuł absolutnie nie pasuje do poziomu pracy studentki III roku! -surowo wydukała sekretarka, która niedawno wróciła ze szpitala po zawale. -Tak, oczywiście... Spróbuję go zmienić. -Niech Pani następnym razem napisze tytuł, który będzie można uznać za ostateczny. -Dobrze. 3. W tym samym niemal Czasie, na drugim końcu Miasta sąsiedzi jednego z najbardziej nowoczesnych Osiedli dla Bogaczy wyposażonego w supernowoczesne videofony, mieli okazję po raz kolejny być świadkami kłótni międzymałżeńskiej. Para, której jeszcze daleko było do małżeństwa, stanowiła nierozerwalną część ich plotkarskiej osiedlowej społeczności. Dzięki dostarczaniu energii zamieszkującym tu Wampirom, czychającym na emocjonalne sensacje, zyskali miano Pary Roku 2010r. Czekała ich Nagroda, o której jeszcze nie wiedzieli, lecz wkrótce mieli się dowiedzieć. Osiedlowe Wampiry nie były wampirami z prawdziwego zdarzenia. Byli to z pozoru bardzo normalni ludzie, bardzo pedantycznie i sterylnie nastawieni wobec wszystkiego. -Strasznie zaniepokoił mnie Twój wczorajszy stan. -Przechadzając się po dużym pełnym kolorowych kwiatów tarasie mówiła zgrabna dziewczyna, prawdopodobnie pracująca w miejscu, gdzie zarabia się ogromne pieniądze. Miała na sobie obcisłą kremową sukienkę, była wysoką opaloną blondynką o zielonych oczach. Na twarzy miała delikatny makijaż, na ręce pierścionek zaręczynowy, a na nogach buty na bardzo wysokim obcasie, obszyte materiałem. Była ostentacyjna, pretensjonalna i nie kryła swoich intelektualnych ograniczeń. Nie wyglądała na osobę, której można zaufać. Wzbudzała raczej przerażenie, niż zachwyt. Niektórzy mówili na nią Pirania.Ale tylko wtedy, kiedy tego nie słyszała. Nic, więc dziwnego, że sytuacja w której się znajdowała była co najmniej dwuznaczna. Magda nigdy nie wiedziała do końca, co myślą a tymbardziej mówią na jej temat nawet najbliżsi przyjaciele. Być może to praca w BeautyCorporation pozwalała jej na takie zachowanie. Jej karta kredytowa nie zmieniała ilości zer. A to wszystko dzięki ciągłej nieustającej pracy w pocie czoła. Magda rzadko kiedy okazywała emocje publicznie. Zazwyczaj wyżywała się w domu. -Oprócz tego, niepokoi mnie też wiele innych rzeczy. Przede wszystkim strasznie niepokojąca jest dziś pogoda, niepokoją mnie sąsiedzi, patrzący przez okno, a poza tym niepokoi mnie... -Mogłabyś wkońcu uświadomić sobie, że Twoja nowowczesna pomysłowość, styl, wygląd, posada, pozycja w tym mieście nie są niekończącą się historią. Moim zdaniem jest niekończącą się historią dla dyslektyków, którym ja nie jestem. Chyba, że bardzo tego zapragniesz. -odpowiedział sarkastycznie jej Wieloletni partner Zoltan z Budapesztu. Zoltan był wysokim tęgim brunetem. Wyglądał jak Cygan. Lubił dobrze zjeść. Był również zwolennikiem kobiecego piękna. Co wcale nie stało na przeszkodzie, żeby go utrzymać na wodzy. Magda miała na tyle odwagi, by podjąć się tego obowiązku. I tak wielkiej, czasami bolesnej odpowiedzialności. Może dlatego, że bardzo go kochała i nie chciała go stracić. -Nie wiem, co konkretnie miałeś na myśli,ale wiem jedno! -Co wiesz, kochanie? -Najważniejszy w tym wszystkim jest przede wszystkim spokój! Spokój w domu. Spokój w rodzinie. Spokój między galaktykami. Spokój... -Ten Niepokojący Spokój. -Tak, ten niepokojący spokój!!! Tzn. Pokojący!!!! -Jakże nieosiągalny dla zwykłego zjadacza chleba. -Tak! Często nieosiągalny! -Który jest niesamowicie nieskomplikowaną przepustką ku nicości. -Tak, do nicości! Tzn. Nie! -Która reprezentuje naszą wspaniałą epokę!!! -Dasz mi dojść do słowa?!!!!! - Równie nowoczesną jak Ty. Słucham. -Wspomniałeś coś o chlebie... -Ach, o chlebie... -Apropos ostatnich plonów. -No, proszę. Jak Ty na to wszystko znajdujesz czas?... -Widziałam ostatnio reportaż w telewizji o ZOO na Dalekim Wschodzie. Szczerze przyznam, że Białoruś, Ukraina i Łotwa nigdy nie przypadały mi do gustu, a wręcz wzbudzały pewne podejrzenia! -Jak to jest możliwe, żeby kobieta na takim poziomie myliła Daleki Wschód od Bliskiego ... -podrapał się po głowie Zoltan. -Miłość potrafi być oślepiająca! Ha ha. -Otóż, w jednym z największych ZOO zaczęło umierać coraz więcej Żubrów i Hipopotamów. Dlatego wybrałam się z przyjaciółką do Apteki. Odkryłam tamże Nervosol najnowszej Generacji. -Rozumiem, że kupiłaś go na zapas. -Nie. -Wykupiłaś całą Aptekę i już wszystko wypiłaś. -próbując rozładować napięcie ciągnął Zoltan. -Przestań :) -Magda po raz pierwszy od 3 godzin uśmiechnęła się. -Mam przestać? -Zoltan coraz bliżej był swojej wybranki. -Przekonajmy się. -delikatnie muskając ustami jej szyi i całując w dłonie rozpinał zamek sukienki. Magda się oschle wyrwała z jego ramion, próbując dokończyć zdanie. -Mówiłam o ZOO!!! -Rozumiem, że ma to bezpośredni związek z pójściem do ZOO na romantyczną przechadzkę o której zapominam od lat z okazji mojego najbardziej ukochanego prowizorycznego Święta, a mianowicie Dnia Dziecka. -resztkami sił kontynuował rozmowę Wieloletni Partner Rozmówczyni. -Jeżeli Żubrom daje się zatruty chleb ze Wschodu, to jakim prawem Ci ludzie chodzą do Kościoła? -Może dlatego, że ten Kościół nie istnieje :) -żartobliwie komentując, nie odrywając oczu od Rozmówczyni mówił Mężczyzna. -I jeszcze bezczelnie twierdzą, że wierzą w Boga, skoro ich Prezydent siedział dwa razy w więzieniu za napad i rabunek w miejscu publicznym? -Nie uważasz, że już od 15 lat roztrzygamy te same nieroztrzygalne problemy i kiedy po 3 godzinach mięsistych rozmów dochodzimy do konsensusu, to często mnie mile zaskakujesz swoją najbardziej nowoczesną biżuterią jako nieznacznym dodatkiem do świeżo kupionej bielizny? -Nie mam ochoty rozmawiać na tym samym poziomie, co ostatnio. -Magda stawała się co raz bardziej zdenerwowana. -Kiedy to się wkońcu zmieni?!!! -O, Boże! Znowu będziesz miała okres.. -Tu nie chodzi o to!!!!!!! -Tzn. Chciałem powiedzieć, nie uważasz, że nie jest to dla mnie zaskakujące?... -Zachowujesz się nieelegancko w stosunku do mnie! -Przepraszam, kochanie... Miałem ciężki dzień. W pracy. -Rozumiem. Czas jest w naszych czasach na wagę złota. -Czas w naszych czasach jest bezcenny. Dlatego go nie mamy :) -Chcę wyjść. -Nigdzie nie pójdziesz! -Zostan błyskawicznie stanął na drodze Magdy ku wyjściu. -Nie masz prawa ograniczać mojej wolności!!! -Powiedziałem, nigdzie nie pójdziesz! -zanim Magda zdążyła się obejrzeć, już leżała na podłodze obok fotelu 3 metry od drzwi wejściowych uderzona w twarz z całej siły przez Narzeczonego. -Chciałbym na spokojnie położyć się przed telewizorem i napić się whiskey. Oczywiście, będziesz mogła położyć się obok mnie w celu obejrzenia jednego z Twoich ulubionych seriali. -szeptał delikatnie do ucha Magdy czułe słówka Zoli, - oraz, że ja korzystając z Twojej uprzejmości, będę mógł obejrzeć wiadomości. -Ttttaakkk.. -krew wąskim ciurkiem leciała jej z bocznej wargi umalowanej na perłowo. -Dziękuję. Zanim Zoltan zdążył dojść do kuchni w poszukiwaniu szklanki, Magda nabierając odwagi postanowiła ciągnąć dalej tą rozmowę. Jej zdaniem tym razem trzeba był wyjaśnić wszystko do końca. -Nie powinieneś kończyć tej rozmowy, nawet jej nie zacząwszy. -Ta rozmowa nie ma sensu! -Jestem kobietą! -A ja mężczyzną! -Takim, jak wszyscy! -Od lat mi to powtarzasz! -I od lat nie widzę zmiany! -Bo ludzie się nie zmieniają! -No właśnie!!! -No, właśnie!!! -Nie podoba mi się to. Cały czas siedzimy w domu! Nigdzie nie wychodzimy. -A gdzie byś chciała pójść? -Spotkać się z przyjaciółmi! -Przecież Ty nie masz przyjaciół :) -Aha. Rozumiem. -Nie! Nie rozumiesz! -Czego nie rozumiem?! -Nie rozumiesz, że to nie są Twoi przyjaciele, tylko znajomi. -Wśród nich są też przyjaciele! -Np. Koleżanki od Apteki? Czy może od liftingu? -Dlaczego krytykujesz moje towarzystwo? -Bo jest do bani! -To jest też Twoje towarzystwo! -Wiesz co, gardzę nimi! -Ach, gardzisz! A kiedy jesteśmy na wspólnej imprezie, jakoś Tobie nie przeszkadza ich obecność i kontakty z nimi później na codzień! -Nie, bo robimy wspólne interesy. To co innego, niż przyjaźń! -To też można nazwać przyjaźnią. -Moja droga. Czasy się zmieniają :) -To nie ma nic wspólnego z epoką! -Jak to nie ma? Jeszcze niedawno mówiłaś, że chleb w naszych czasach jest zatruty. -Miałam na myśli co innego! -Widocznie nie nauczono Cię w szkole poprawnie budować zdania i jasno wyrażać myśli. -Miałam dobre stopnie w szkole! -Albo mamusia nie kochała, tatuś nie kochał... -Przestań! -Magda rzuciła się na Zoltana z pięściami prawie płacząc. -Przestań obrażać moich rodziców! -Ej, ej!!! -próbując opanować Magdę, zaczynał się denerwować Zoltan. -Przestań się zachowywać jak histeryczka! -Jesteś potworem!!!!! To przez Ciebie taka się stałam!!!! -nie dając za wygraną krzyczała na tarasie Magda. -Nie czuła, zimna, wyrachowana!!!!! Nienawidzę Cię!!! -W takim razie zabieraj się z mojego życia!! -Tracąc cierpliwość odkrzykiwał się Zoltan. -Nie mam ochoty żenić się z histeryczką!!! -Jesteś podły!!! Jesteś potwoooorreeem!!!!!!! Nigdy mnie nie kochałeś!!!! Kochałeś mnie miłością zaborczą!!!! Nie pozwalałeś mi oddychać!!!! -Przestań się ze mną szarpać!!! -Jesteś monstrum!!!! Monstrum bez uczuć!!!!! Nagle sytuacja wymknęła się spod kontroli. Próbując uspokoić Magdę Zoltan nie zauważył kałuży, która pojawiła się na skutek podlewanych przez Magdę kwiatów chwilę wcześniej. Magda wpięła się w szyję narzeczonemu. Próbując opanować straszny ból, spowodowany wpięciem się długimi paznokciami w szyję, Zoltan szarpnąl mocno swoją wybranką i za chwilę dziewczyna leżała martwa na wiosennym ogródku pod balkonem z szeroko otwartymi oczami. Za oknem, przez bezpieczną plastikową szybę zachodzące słońce coraz bardziej złowieszczo oświetlało nowo Wbudowane białe marmurowe Osiedle. Wbudowane w betonową pustynię. Nie zostawiając po sobie najmniejszego sentymentalnego śladu minionego Dnia... 4. .... kiedy noc zawładnęła resztkami zakamarków i całe post-industrialne miasto odetchnęło z ulgą, szykując się do snu, Meggie wysiadła ze swojego nowo kradzionego samochodu. Złotego Lambordżini. -Dlaczego akurat tutaj? -zapytała sama siebie w myślach. -Dziwne, ale czuję się tak, jakbym się znalazła na skrzyżowaniu dwóch książek o przeciwstawnych Tematach Przewodnich. Po chwili zdawało jej się, że przekracza sama siebie... Nie dość, że udało jej się ukraść samochód, to jeszcze poznała po drodze bardzo przystojnego policjanta, który zaprosił ją w międzyczasie na kawę Latte z bitą śmetaną. Ale niewiele to zdarzenie zmieniło w jej życiu. Tak naprawdę musiała jeszcze wstąpić do niejakiej dziewczyny o kryptonimie Zaufana i zamienić z nią 2-3 zdania. Stojąc przy otwartych drzwiach swojego Nowego, jak zwykła mawiać, Dziecka, Meggie coraz bardziej stawała się być niespokojna. -To niemożliwe, żeby pogoda tak bardzo mogła oddziaływać na ludzi. -pomyślała ukradkiem Meggie i odrazu uderzyła się dwa razy w policzek, żeby oprzytomnieć. -Przecież to takie duże miasto, że w zasadzie nikogo nie powinno to obchodzić. Meggie lubiła ładnie się ubierać. Ale skromnie, ponieważ pochodziła z bardzo ułożonej rodziny prawników. Ten zawód był niemal Rodzinną Tradycją od 5 pokoleń. Dlatego każda czarna owca, której pod pozorem Białej udało się wkraść w ten Zamknięty Krąg była szybko i skutecznie eliminowana. Meggie nieco różniła się od pozostałych członków Rodziny. Była zbuntowaną młodą Damą o nadzwyczjanych manierach, ale bardzo wesołym bezkonfliktowym usposobieniu. Poruszała się niczym młoda lama, za którą, kiedy wracała z zakupów, niosąc wielkie kartony z markowymi butami i satynowymi sukienkami, oglądali się poprostu wszyscy ją otaczający ludzie. Nawet ślepcy. Olśniewała swoją urodą, kiedy miała taki kaprys, np. Zakładając kapelusz swojej matki z dużym rondem i obcisłe rękawiczki. W takich momentach nikt by nawet nie pomyślał, że potrafi przemknąć niezauważona nawet tego samego dnia. I nawet w tym samym miejscu. -Boże...,Hm. Ciekawe słowo. -Odrywając się od wspomnień o swoim rodzinnym Domu, wracała do refleksji nad światem Meggie.-... dlaczego wymawiamy to słowo, kiedy nie wiemy, co mamy powiedzieć? Być może była to jedyna jedna z nielicznych oryginalnych i jedynych w swoim rodzaju Refleksji w przypadku jej wyjątkowo niespotykanej inteligencji. Dziewczyna do końca nie zdawała sobie sprawy z faktu, że jest pod Czyjąś obserwacją. To obsesyjne poczucie zagrożenia, które zazwyczaj pojawiało się znienacka, towarzyszyło jej szczególnie w momencie, kiedy zachodziło słońce. Słońce, rzucające swoją złotą poświatę na to olbrzymie Miasto Wielkich Możliwości. Ale, skoro, jej mniemaniem, "wszystko było możliwe" albo bynajmniej, iż "nie ma rzeczy nie do zniesienia", tymbardziej powinna była pogodzić się z tym faktem. Że właśnie owa Intencjonalność, tak, jak ujął by to Tutenhabben, filozoficzna, usadowiła ją w jej własnej komiksowej automatycznej percepcji. -taa.... Ludzie widzą w człowieku tylko to, co chcieliby zobaczyć. -zaczynała mówić sama do siebie Meggie, niezauważając czarnego Kota, który przyczaił się z tyłu jej głowy na Ogromnej kwadratowej śmieciarce, celując swoimi zielono-żółtymi skośnymi oczami jej prosto w szyję. -Nie wiem, czy nie powinnam wkońcu zapytać sama siebie, czego ja tak naprawdę chcę od samej siebie. Ja! Ja i tylko ja... ....po chwili Meggie leżała nieprzytomna na ziemi obok połyskającego samochodu, a czarny kot zniknął, zanim Ktokolwiek zauważył, że coś się stało. -Wszystko tak naprawdę działo się tylko w Pani głowie! -tak jej powiedział prowadzący jej przypadek psychiatra na IV Oddziale przy ul. Nowowiejskiej, w miejscu, gdzie zgodnie z odgórnym poleceniem było zabronione wyprowadzanie poszczególnych przypadków na spacer nawet na terenie szpitala. -Hm... bardzo interesujące. -Patrzył lekarz prosto w oczy dziewczynie w fioletowej piżamie w białe paski. -Wygląda na to, że pacjentka ma wysoką odporność na leki uspakajające. Niech zobaczę opis. -Fajne ściany. -Taa.... mózg wygląda jak zatrute mięso. -Bardzo zabawne. Dlaczego co raz bardziej zaczyna mi się tu podobać? -15 fiolek syntetycznej heroiny i 16 fiolek czystej różowej amfetaminy. Przy przyjęciu brak stanów lękowych, afektywnie nastawiona do otoczenia, w poprawnym kontakcie słownym, niezorientowana co do miejsca i czasu.Znaleziona w stanie utraty przytomności na ul. Nijakiej. Z tyłu głowy lekkie zadrapanie. -Taa... -Podejrzewam, że doprowadziło to do nieodwracalnych zmian w mózgu, wobec czego w sposób naturalny uaktywnił się impuls. -Tzn. -Nazywamy to próbą popełnienia S. -Ja... -Pytanie tylko, dlaczego dziewczyna, pełna radości i blasku, nagle próbuje popełnić zbrodnię na.. sobie samej? To bynajmniej nie egocentryczne posunięcie. -Ale ja... -Jeżeli Pani powie prawdę i tylko prawdę unikniemy kontaktu z policją i wsadzenia Pani do więzienia za posiadanie Środków Trująco-Odurzających. -Jak to do więzienia? Przecież więzienia są przepełnione. Poza tym, nie wiem, czy Pan czyta czasami poranne gazety, ale ten kraj jest krajem Złodziei i trudno by było wsadzić osobę, pochodzącą z przyzwoitej rodziny do więzienia tylko za to, że ktoś jej podrzucił przez Pana wspomniane środki. Nawet nie wiem, jak się nazywają. -Proszę mnie nie zwodzić. Widziałem wiele takich jak Pani. -Nie sądzę. -Doceniam Pani narcyzm i szczerze mówiąc nie zaprzeczam, że jest Pani piękną kobietą, natomiast Prawo zabrania mi stawać po stronie przestępcy. -Co Pan wie o Prawie... -Wiem tylko tyle, że jeżeli nie powie mi Pani skąd i od Kogo Pani to ma, a na torebce są odciski palców, zarówno Pani, jak i osób Trzecich, będę zmuszony wydać Panią policji. -Może będzie Pan na tyle uprzejmy zacytować mi kodeks karny w podpunktach? -Nigdy nie byłem dobry z polskiego. Mam kiepską pamięć do cytatów. Poza tym kiedy literatura piękna zaczęła mnie interesować, mój ojciec zadecydował o tym, że pójdę na medycynę. -Wzruszające... -I tym oto trafem my dzisiaj rozmawiamy w tym skromnym pokoju o Pani losach, a co z tego wynika, o losach całego świata! :) -Cóż za wysublimowane poczucie humoru... -Szczerze mówiąc jestem miły do czasu. Uprzedzam Panią, że kiedy staję się niemiły, a nie lubę być taki w stosunku do ludzi, którym sympatyzuję, wolałbym nie być w skórze tych osób, którym przez głupotę albo upartość udało się obudzić moje dzikie wewnętrzne zwierzę, będące moim alterego.Moje ostatnie miłe pytanie brzmi -czy będzie Pani ze mną przyjaźnić czy woli Pani obudzić we mnie Potwora? Nastała chwila milczenia. Meggie poraz pierwszy w życiu poczuła się upokorzona i absolutnie bezradna. -Nie wiem, co się stało. Był wieczór. Stałam sobie i podziwiałam niebo. Nic więcej nie pamiętam... -Nie będę dzisiaj Pani męczył. Dopiero się Pani obudziła i nie chciałbym Pani wykończyć. -Nie mam ochoty na siebie patrzeć. -Nie rozumiem. Nie pasują Pani nasze łazienkowe zwierciadła? -Czy kiedykolwiek w swoim życiu zastanowił się Pan, jak mógł by się poczuć człowiek, tzn. Kobieta, dojrzewająca kobieta, która nagle dowiaduje się, że w zasadzie niewiele ją różni od Antygony? (dziecko, które powstaje ze związku kazierodczego). -...Jestem lekko zszokowany. Przez chwile oboje patrzyli na siebie w milczeniu. Profesorowi udało się zaimprowizować zaskoczenie zupełnie spontanicznie. Kiedy zrozumiał ten stan, postanowił iść dalej i lekko posuwając się w stronę podstępu, by później wyciągnąć z dziewczyny wszelkie informacje, zatrzymał ten stan, nie mówiąc nic. Dziewczyna była w podobnym stanie. "Niech Ci będzie, Panie Doktorze! Możesz sobie patrzeć dowoli."Meggie wrzała od środka, natomiast na twarzy wyglądała niczym Anioł, który zstąpił z Niebios, by nieść ludziom Dobrą Nowinę. -Pomyślałem, że poprawi to Pani humor. Przyniosłem broszkę, którą miała Pani na sobie przy przyjęciu do szpitala. -Spodziewałam się, że znajdę ją po wyjściu w depozycie. -Przyniosłem ją Pani w pewnym celu. Nie chciałaby Pani przejść się ze mną na spacer? Niech Pani nie ukrywa zaskoczenia. W naszej postmodernistycznej rzeczywistości, totalnie pozbawionej klasycyzmu, wszelkiego rodzaju manier i zachamowań, śmiem sobie pozwalać na pewne rzeczy, o których w Pani wyobraźni nie było nawet wzmianki. -Jest Pan wyjątkowo wyczerpujący. Ładnie mienią się Panu włosy w tej niebieskiej wieczornej poświacie :) -A wiem, że taki rodzaj władzy,a co z tego wynika kontroli, do tej pory był Pani Unikalnym Przewodnikiem. -Aha... -zaskoczona, zbierając resztki sił próbując podnieść się z łóżka ze skrzypiącymi sprężynami skomentowała Anna B.rozmowę dwojga. -Proponuję Pani kryptonim na czas pobytu w szpitalu. -I tu mnie Pan zaskoczył. Rozmowa kleiła się dalej bez problemu. Meggie i Profesor z perspektywy już usypiających pacjentów oddalali się wgłąb długiego szpitalnego korytarza. Robiło się coraz ciszej. Cisza nocna pogrążyła ludzkość w kolejnym zbiorowym śnie. -To niesamowite, jak szybko czasami zmienia się bieg wydarzeń. -to była ostatnia nostalgiczna myśl w głowie Anny B., na którą tóż rzed zaśnięciem mogła sobie pozwolić. 5. Wierzchołki ciemno zielonych drzew spokojnie bawiły się z wiatrem przychodzącym z Zachodu. W tym czasie ławeczka, na której jeszcze niedawno rozprawiali o otaczającej rzezczywistości i powracających ptakach Michael i Tutenhabben, stała pusta i samotna niczym opuszczona na zawsze. Wiatr lekko muskał wodne oczko powodując, że wyglądało niczym falujące zboże. Wokół niego nie było nikogo. W pewnych mometach miało się wrażenie, że było to miejsce stworzone wyłącznie dla nich. Nikt nie wiedział, skąd przyszli i dokąd się udali. Jedno było pewne, mogli trafić gdzieś, gdzie metafizyka zaczyna otwierać swoje skromne granice. Te granice Tutenhabben jako znający swoją wartość znany producent z Zagranicy często* nazywał "Ramionami" i utożsamiał je ze sposobem postępowania z kobietą. Trudno było ocenić po jego wyglądzie, jak bardzo jego powodzenie, niemal nieokazywane publicznie przez kobiety-tajemnice, miało swoje podstawy w tymże sposobie postępowania. I jak daleko sięgało. Jednym z najbardziej upatrzonych miejsc obu tych Panów był Teatr Interkontynentalny. Panowała tam niesamowita atmosfera spokoju, gracji i zrównoważenia. Słowa "Tak, kochanie!" i "Proszsz..." powodowały, że za murami tej ogromnej artystycznej Instytucji na chwilę zapominali o Świecie Zewnętrznym, który był natenczas okrutny i prawie nie do zniesienia. Gdyby nie wysokie zarobki oraz kobiety. Piękne zasłony, za którymi przygotowywali się co wieczór aktorzy starego i nowego kalibru w narastającej niepewności co do swojego scenicznego przeznaczenia oraz znikomego blichtru w obliczu Historii kryły Tajemnicę, przysparzającą nierzadko o mrowienie skóry. Ta cięzka teatralna atmosfera wzbudzała natchnienie u Tutenhabbena, dlatego Panowie regularnie przesuwali się w kierunku Teatru prawie bezszelestnie, kupując bilety na samym końcu. Kiedy mijał zgiełk wchodzącej do środka tej Świątyni zniecierpliwionej miastowej elity kalibru "w ramach rezerwacji" w pełnym amplua Panowie wchodzili na górny Balkon Prawego Skrzydła wzbudzając za każdym razem te same reakcje publiczności. Najbardziej denerwującym askektem dla Tutenhabbena było to, że najczęściej widział on te same twarze w identycznym grymasie, co na poprzednim spektaklu. Z tego powodu zlewało mu się wszystko w jedną całość. Odpoczynek nadchodził w momencie, kiedy gasły światła i nastawała cisza przed tzw. Preludium. Ale pewnego dnia.... stało sie coś wyjątkowego. 6. Sen Zoltana nigdy nie był tak wciągający jak w noc śmierci Magdaleny. Śniła mu się olbrzymia łąka pełna przepięknych kwiatów, z której nie było żadnego wyjścia. Siedząc sobie spokojnie słyszał głos młodej kobiety, przeplatany z beztroskim śmiechem. "Czuję, że moja ulubiona postać z serialu w niepokojący sposób zakończy swój żywot, bo tak oni to mówią w telewizji.. No, więc skończy swój żywot ze swoim przystojnym i dobrze usytuowanym mężem, który pracuje na posadzie prawnika i w każdej chwili jest gotów zostać ojcem jej dziecka... Oczywiście! Do tej pory nie wykorzystał ani jednego dnia urlopu! Dlatego uzbierało mu się 5 w jednym." -Mmmmmm -stękał przez sen Zoltan, nie mogąc otworzyć oczu. -Aha! I jeszcze jedno. Dlaczego ostatnio opuszczasz w wiadomościach wysyłanych przez komórkę do mnie literkę "z"?" -Mamo, a co to znaczy między wierszami? -Między wierszami, kochanie, to znaczy między innymi :) -Hahhahahahaha ale fajnie! :) -widok istoty, małej istoty, którą trzymała Magda na rękach był niewidoczny ani uchwytny emocjonalnie. Widać było tylko plecy i profil Wybranki. -Cudownie :) -Hahahaha :) a co to znaczy cudownie? -Przestań :) przecież wiem, że wiesz, co to znaczy? -A skąd wiesz? -Bo tata mi powiedział :) -Tata? Ten tata, któy nas zabił? -dzieecko odwróciło nagle głowę patrząc prosto w oczy Zoltanowi. Śmiało się niewinnie. -Tato :) pobawisz się z nami? -No, pewnie, że się pobawi :) -A co z czasem, którego my nie mamy? :( -Trochę czasu mamy... -A wystarczy, żeby się pobawić? :) -Oczywiście :) -A gdzie można go wziąć więcej? -.... w piekle..... -nieznajomy głos zabrzmiał w uszach. -Ahhhhhhh... A!!-z trudem budząc się ze snu stękając zerwał się Zoltan. Wydawało mu się, że to tylko sen, natomiast prawda była gorsza od koszmaru. 7. -Iiiiiii!!!! Raz i, dwa i, trzy i, cztery i! Raz i, dwa i, trzy i, cztery i! Stop! Pani Izabello! Pani jest skąd? -Z Pszowa. -Z Pszowa. I co Pani tu robi? -Ćwiczę na Pańskie polecenia. -I myśli Pani, że spełnia Pani moje oczekiwania? -Nie. -Dobra odpowiedź. -Dziękuję. -Dziękuję. -sarkastycznie przedrzeźnił dziewczynę surowo choreograf w podeszłym wieku. -Za co Pani dziękuje? -Za komplement. -Aha!!! Za komplement! I myśli Pani, że jeżeli zwracam dziewczynie uwagę, że źle ćwiczy, to u Was w Pszowie to znaczy komplement, tak?!!!!!!!!!! -Nie! To nie to chciałam powiedzieć. -Won z sali! -Przepraszam! -Proszę to sobie przemyśleć! I to bardzo poważnie!!! Wątpię, żeby dziewczyna z Pszowa była w stanie dać sama sobie drugą szansę! Do widzenia. Dziewczyna spięta i spocona po trudnych ćwiczeniach baletowych, a dokładniej baletu nowoczesnego zamiast wybiegać, jeszcze trochę drocząc się z Profesorem bez słów, wyszła z sali cicho prawie bezszelestnie zamykając drzwi. -Głupie babsko. -burknął do siebie Choreograf, który był jedyną osobą na sali, po której widać było wartość nadchodzącego spektaklu. Reszta osób zastygnęła w milczeniu. Wszyscy czekali na następny ruch, pełen niespodziewanych zwrotów. Ci, któzy znali choreografa byli mniej spięci, ponieważ wiedzieli, że wieczorem, kiedy wszyscy razem "na ochotnika" umówią się do jakiejś miłej i przytulnej artystycznej knajpy, Pan choreograf zmieni się o 180 stopni. Stanie się najwspanialszym przyjacielem na świecie po pierwszym łyku piwa, w momencie, kiedy absolutnie się odpręży. Natomiast Ci mniej wtajemniczeni w wewnętrzne życie zespołu stali niczym osłupiali, bladzi jak ściana. -Co tak patrzysz, jakbyś Ducha zobaczyła?!!!! -zaczął następny ruch Profesor. Zazwyczaj jego próby były przede wszystkim wyczerpujące emocjonalnie. Nikt do końca nie wiedział, co myśli o każdej pojedyńczej osobie, ponieważ dzielił je w bardzo umiejętny sposób na wszelakiej maści kategorie. Byli Ci najbardziej wtajemniczeni, byli Ci, trochę mniej, byli też tacy, którzy towarzyszyli mu zawsze, których często stawiał jako przykład, byli Ci, którzy odchodzili, jeszcze o tym nie mówiąc, była również grupa "dodatkowych kołków na scenie", czyli beztalencia, i nie było wogóle osób obcych. To był fenomen tego zespołu. Owieczka, która nie żyła życiem stada i przychodziła tylko na próby była traktowana jak złodziej. Wiedza Pana Profesora była czymś bezcennym. Co było widać na scenie i słychać jako coś zupełnie nieznacznego w jego głosie (Profesor był również znakomitym aktorem), kiedy opowiadał o dokonaniach zespołu w kraju i za granicą. Repertuar był rzecywiście starannie dobrany. -Co tak stoisz, jak czapla?!!!! Nie uczyli Cię w domu, że jak się przychodzi na próbę, to wyjmuje się gumę? Osoba sprowokowana uwagą Profesora chcąc zareagować skierowała się w kierunku kosza, kiedy została zatrzymana słowami: -Za późno! Proszę wrócić na miejsce! Kiedy mamy spektakl? -Za dwa tygodnie. -I mam rozumieć, że za dwa tygodnie wyjdziesz z gumą jak na pastwisko na scenę?!!!! -Nie. -A czym się różni sala, gdzie repertuar jest powtarzany od sceny? -Niczym. -I tu się mylisz! Na scenie będzie 5 razy więcej stresu!!!!! Będziesz latał po scenie ja dzika świnia w lesie? Czy może byś ją tak sobie na dupę przykleił?!!!! -Przepraszam. -Nie przepraszaj! Mam gdzieś Twoje przeprosiny. Mamusię albo babcię możesz przepraszać! A mnie za co przepraszasz?! Za to, że jesteś beztalenciem?!!! Hahaha! :) Świat tego nie widział!!! :) -Proszę Pana. Moglibyśmy powtórzyć Heysa i Bluesa? Zazwyczaj, kiedy jakaś jedna odważna osoba przerywała dobrze zapowiadający się monolog, Profesor zazwyczaj zaczynał się gubić, wobec tego kontynuował próbę dalej. Widząc zaangażowanie osób, które starannie wyszkolił. -Tak. Proszę się ustawić. Kiedy włączał muzykę i rozlegały się dźwięki pierwszej choreografii złość zanikała. Osoba, która przed chwilą była Tyranem, zmieniała się na twarzy stając się Pilnym Obserwatorem swojego dzieła, patrząc krytycznie, czy aby nikt nie przekręcił jakiegoś, choćby najmniejszego ruchu, albo nie pomylił się z emocjami w interpretacji utworu. 8. Zdawało by się, że sala baletowa, która zamiast rozwijać, raczej pogrążała w smutku jest najgorszym miejscem w tym Wielkim Mieście Wielkich Możliwości, natomiast rzeczywistość była inna. Sala baletowa wcale nie była takim potwornym piekłem jak ją opisywali niedoszli tancerze, którym zabrakło odwagi i rozumu, żeby zostać i doprowadzić sprawę swojej kariery do końca. O wiele gorszym piekłem było miejsce, które zarabiało na tzw. Akcjach interwencji społecznej, a mianowicie łapaniu osób nietrzeźwych na ulicach, czyli słynna Warszwawska Izba Wytzrzeźwień. Nie wiadomo, czy była to akcja celowa, żeby zarabiać na osobach, któe miały we krwi zaledwie 1,5 promila czy nie. Można było zauważyć czasami osobę siedzącą pod murkiem z kumplami ze zniszczoną twarzą od napojów wysokoprocentowych i nie nadającą żadnej wartości pięknu tego życia. I co? Wtedy powstawało pytanie -dlaczego ta osoba i reszta świty nie siedzi w tej chwili na ul.Kolskiej w siedzibie tego potwornego budynku? Takie pytanie, wciąż nie wierząc w to, co się stało, zadawała sobie Anabelle, leżąc na twardym brązowym skórzanym szpitalnym łóżku w białym kaftanie pod cienkim białym prześcieradłem. -Ej! Jak żeśmy tu trafiły?! -zapytała jedna ze złapanych, którą umieszczono tego samego dnia do pokoju dla kobiet wraz z trzema pozostałymi. -Zamknij się... -Przecież ja prosiłam, żeby mnie zawieźli do szpitala dla osób specjalnej troski!!! Zaraz im pokażę! Po co oni tutaj mnie przywieźli?!!! -Uspokój się... Będziesz tak gadała cały dzień i nie daj Boże całą noc? -Tak :) -To lepiej dla Ciebie, żebyś przestała. -Wiecie co?... -odezwała się wkońcu Anabelle. -Nie zastanawiałyście się kiedyś, że alkohol tak naprawdę niszczy nasze życie? -Eee, tam! Ja sobie popijam wódeczkę normalnie i kulturalnie. -odezwała się kobieta, wyglądająca na najbardziej zaawansowaną alkoholiczkę. -Po co Pani pije? -Bo tak jest przyjemniej znosić rzeczywistość. -Aha.-Anabelle podniosła się na łokciach, żeby zobaczyć resztę współzawodniczek. Pokój oświetlało słońce. Na zewnątrz była piękna pogoda. Słychać było dźwięki przejeżdżających samochodów, śmiech, zabawy dzieci w piłkę, podmuch wiatru, który lekko wlatywał w małą szparkę przez okno tego potwornego więzienia, z którego wyjście było możliwe dopiero po dwunastu godzinach i to za zgodą lekarza prowadzącego. -Boże.. po co ja to zrobiłam... Miałam iść dzisiaj na przesłuchanie do filmu. Dlaczego akurat dzisiaj? Nie mogłam się powstrzymać, tak? -myślała pogrążona w smutku Anabelle. -Mam 24 lata. Jestem młoda i piękna. Gdzie ja do cholery mam oczy? Po co się spotykam z ludźmi, którzy tylko udają moich przyjaciół? Po co jeżdżę z nimi na drinka? Po co chodziłam z nimi na imprezy, z których nic nie wynikało? Po co darzyłam ich zaufaniem, kiedy w momentach, w których są mi najbardziej potrzebni nie mogę się do nich dodzwonić? Po co wiązałam się z mężczyznami, którym zależało tylko na jednym? Boże! Dlaczego jestem taka ślepa i głupia?.... -po policzku Anabelle poleciały łzy, przypominające duże mieniące się perły. Było jej po raz pierwszy w życiu wstyd za samą siebie. Tego dnia, kiedy straciła przytomność idąc chodnikiem, popijając od 6 rana dwusetkę wódki... tego dnia, kiedy miała za parę godzin jechać na przesłuchanie do filmu, na którym jej bardzo zależało i do któego tak starannie się przygotowywała, żeby wypaść jak najlepiej i wygrać... właśnie tego dnia, dlaczego pozwoliła sobie na taką potworną słabość, jak picie alkoholu od rana? Dlaczego? Bo to się zdarzało już wcześniej?!!! Bo zawsze, prawie zawsze uchodziło jej to na sucho? Bo zawsze miała pewność, że ma nad sobą pełną kontrolę? Bo zawsze wiedziała, że jest w stanie udawać trzeźwą, że nic się nie stało, że tak powinno być? Próbowała sobie przypomnieć, kiedy po raz pierwszy tak naprawdę zajrzała do kieliszka. No tak, zajrzała, oczywiście, ale przecież nie z takim skutkiem!!! Do cholery! Dobrze, spokojnie. Nie warto płakać... Ale płacz jeszcze bardziej zaczynał przejmować nad nią kontrolę.. Boże. Zasłaniając się prześcieradłem Anabelle próbowała odpędzić od siebie negatywne myśli i próbując przetłumaczyć sobie, że nic się nie stało. Ale nie! Tym razem nie miała już w sobie na tyle bezczelności, aby móc się po raz kolejny usprawiedliwić się w ten sposób. Nie!!! Tym razem to się po prostu stało. Anabelle nie była pięknością, której świat nie widział od dwóch tysięcy lat. Była młodą charyzmatyczną dziewczyną, która po ukończeniu Szkoły Filmowej wpadła w poważne tarapaty emocjonalne. Powodem tego były zbyt wygórowane przez nią oczekiwania wobec siebie samej. Po ukończeniu szkoły zamiast czekać cierpliwie i zagrać główną rolę w dyplomie zaczęła ćwiczyć balet nowoczesny. Wszystko było by dobrze, gdyby słowa choreografa, który oczekiwał od niej najwięcej, nie były tylko próbą uratowania całego zespołu i swojej pozycji jako baletmistrza. Anabelle bezmyślnie uwierzyła w to, że jednak postawiła na dobrą kartę. Kiedy sytuacja odwróciła się do niej plecami, zrozumiała smak swojej porażki i do tego momentu, w którym obecnie przeplatały się w jej mądrej główce wszystkie egzystencjalne rozważania na temat bezsensowności istnienia, była ofiarą wielu złych i niepotrzebnych uzależnień. Od zawsze słyszała, że ma trudny charakter, że w późniejszych okresach dojrzewania, kiedy przestała być wyzywana w szkole od brzydkich kaczątek, jest zakochana w sobie i ma wobec siebie zbyt wogórowaną opinię, że jeszcze później strasznie się zmieniła i ludzie jej nie poznają. Czasami Anabelle miała nieodparte wrażenie, że ludzie tylko czekają na jakąkolwiek jej zmianę, by tylko zwrócić na to uwagę w sposób uszczypliwy pełen zazdrości. Zamiast konstruktywnie podejść do sprawy. Np. Tak konstruktywnie i budująco jak ona robiła to od lat. Nie ukrywajmy, że dziewczyna w naszych czasach rzadko kiedy staje się kopciuszkiem, a już napewno nie takim, jak w czasach międzywojennych w czarno-białych filmach, gdzie na planie panowała gracja i elegancja najwyższej jakości. Trudno było się dziwić tej młodej dziewczynie, że będzie postępowała inaczej. Wkońcu bezustannie się rozwijała i płaciła za to wysoką cenę. A jeżeli ktoś płaci wysoką cenę, to znaczy, że warto. -Idziemy się napić wody? Trzeba jakoś się nawodnić! -nagle wyrwała z trudnych przemyśleń dziewczynę druga młoda kobieta, bardzo ładna, o ciemnych gęstych czarnych włosach. -Tak. Trzeba tylko zadzwonić w ten dzwonek i oni przyjdą. Drogo tak płacić 250 zł jak a takie warunki. Najlepszy hotel tyle nie kosztuje. Kiedy przyszła pielęgniarka, żeby pozwolić głodnym, zmęczonym i zdołowanym dziewczynom, się napić Anabelle wykorzystała sytuację i zwróciła uwagę brzydkiej pielęgniarce. -Dlaczego Pani nie dała mi kapci? -Dałam Pani! -Nie dała Pani! Jestem bosa, a podłoga jest brudna! -Niech się Pani uspokoi! -Jest Pani chamska i nie wykształcona! -Proszę pić i spowrotem na salę! -Nie jestem taką osobą, do której można tak po chamsku się zwracać! Mam dwa dyplomy! -A co mnie to obchodzi? -To tak. Pani wolno, wkońcu Pani pracuje w szpitalu! -Proszę wracać. -Wrócę, jak będę chciała! -Zaraz zawołam ochronę! -I co mi Pani zrobi?! Nagle przyszedł ochroniarz. -Co się Pani tak po chamsku odzywa?! Pije już Pani do końca? Bo jak nie to porozmawiamy inaczej!!! -Grozi mi Pan? -Tak, grożę! -Aha! Wspaniała ekipa. Ochroniarz w stroju pielęgniarza bez dwóch zębów na dolnej szczęce mocno ścisnął za ręce Anabelle i siłą wprowadził na salę. -Dziwka.... -szepnęła pod nosem pod kamerą zfrustrowana dziewczyna. Kiedy trochę się ściemniło, Anabelle dowiedziała się, że tamta piękna kobieta o czarnych gęstych włosach jest matką dwójki dzieci, że ma 40 lat, że jej matka jest alkoholiczką milionerką, że zanim tu trafiła wypiła trzy butelki whiskey i że poluje na niedźwiedze. Potem dowiedziała się, że rok siedziała w więzieniu. W pokoju bez żadnego towarzystwa. -Masz silny charakter -odezwała się jedna z alkoholiczek. -Bardzo. -A ta młoda co tutaj robi? -Jestem tu po raz trzeci. -Niezła zawodniczka! -powiedziała tłusta blondynka z odrostami, która chciała na samym początku, aby ją odwieziono do Domu dla Ludzi specjalnej troski. -Skończyłaś? -Dobrze już dobrze! -Wkońcu. -Hahahaha :) -nagle wszystkie kobiety wybuchły śmiechem. Blondynka kontynuowała. -Ale wesoło tutaj. -Bardzo :) -brunetka była bardzo bystrą wspaniałą kobietą. -Ile Ci jeszcze grozi? -5 lat. -O, Boże. -No, właśnie. Zjadłabym coś. -Błagam, nie mówcie o jedzeniu. -A ja zapaliłabym papierosa. 9. Gdyby słońce nie zaszło tamtego wieczoru żegnając się z horyzontem, kto wie, czy ławeczka, która stała do tej pory pusta, była by nadal pusta. Michael i Tutenhabben rozmawiali po cichu. Michael: -Czy nie wydaje Ci się, Drogi Tutenhabbenie, że życie tego miasta nieoczekiwanie nabrało blasku? -Nie uważam. Gdyby nabrało blasku, to odrazu o tym bym się dowiedział od swojej rudowłosej kochanki. -Rudowłosa Goldie... Zupełnie jak z filmu Sin City. I ten biedny zakochany Mickie Rurke. -Dlaczego uważasz, że miasto się zmieniło? -Nie uważasz, że to podejrzane? -Tzn? -Zastanawia mnie ten Dobrze Zapowiadający się młody reżyser, o którym Tobie kiedyś wspominałem. -Ten młody barczysty reżyser, który próbował wejść do naszego grona ze scenariuszem "Kończątek"? -Moim zdaniem zmiany, które nastąpiły w mieście w jakiś sposób należą do jego inwencji. -Jeżeli już cokolwiek należy do jego inwencji to nieudolność wchodzenia w środowiska. -Masz na myśli jego wieność wobec Hrabiny? -Jakiej Hrabiny? To jest Agentka Specjalna. -Dobrze, pomińmy ten temat. -Jakim cudem miałby oddziaływać na miasto, które do tej pory go nie przygarnęło? -Może był człowiekiem zamkniętym w sobie. -Brzmi jak bajka dla dzieci na dobranoc. -Życie momentami przypomina swoim klimatem bajkę dla dzieci na dobranoc. -Skąd ten rozmarzony Michael? Czyżby to działanie jakijś tajemniczej kobiety? -Nie. -Nie?! Wydawało mi się, że tamta studentka filozofii, o której ostatnio wspominałeś, przypadła Ci do gustu. Chociaż co raz rzadziej widzę Was razem na przyjęciach. -Być może po prostu praca licencjacka pochłonęła całą jej uwagę. -Czy ona marzy o karierze bibliotekarki? Hahaha! :) -Nie mów tak o niej. -"Nie mów tak o niej!" -przedrzeźniając śmiał się z całej siły Tutenhabben. Jego brzuch sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał pęknąć, a stamdąd miało wylecieć powietrze. Albo obiad. -Jesteś wspaniały... -Michael nie dawał za wygraną. -Praca na temat wielkiego filozofa Fryderyka Nietzschego. Zdolna bestia. Gdzie się poznaliście? -Poznaliśmy się przez przypadek. -Michael! Nie poznaję Cię! -Dlaczego? -Przecież przypadki nie istnieją! -Istnieją. -Istnieją? -Istnieją. Teraz już jestem tego pewien. Nie każda rzecz, która wydaje nam się rzeczywista pokrywa się z rzeczywistością. I odwrotnie, czasami bajka bardziej przypomina rzeczywistość. I jest o wiele mniej okrutna. -Poszedłbym sobie na jakiś efemeryczny koncert muzyki etnicznej. Uwielbiam ten wpływ przyrody. -Twój język jest co raz gorszy. -A Twój "przyjaciel George" co raz bardziej zamyślony! Hahahahaha :) Ten wieczór nie byłby taki oczywisty, jak by się wydawało, gdyby nie pewien paradoksalny zwrot. 10. -Boże... po co ja piszę tą pracę i po co wogóle poszłam na studia?... pfffff.... -pochylając się nad dużym białym notesem z długim długopisem w zgrabnej dłoni odrzucając włosy do tyłu karciła się młoda studentka z rozdziału nr.2. Nagle zadzwonił telefon. Był to telefon w stylu lat 50-ych, różowy lakierowany z dużą stacjonarną słuchawką. -Halo? -Cześć! Tu Claudia z 4 rozdziału! -O! Nie wiedziałam, że losy ludzi rzeczywiście się przeplatają! -No, widzisz. W momencie, kiedy Ty martwiłaś się o swoją pozycję w powieści, ja buszowałam po sklepach niczym Młoda Lama z Rodziny Prawników :) -Niesamowite. Na której stronie się zatrzymałaś i jak potoczyły się dalej Twoje losy? -Na razie dostałam tylko opis i założyłam profil w tej książce. -W takim razie moje rozważania na temat metafizyki istnienia nie są aż tak bezpodstawne. -Pewnie, że nie!!! :) -To dobrze. -Właśnie dostałam info, że mam Cię zaczepić. I właśnie to zrobiłam :) -Dziękuję :) jesteś bardzo miła. -Nie dość, że jestem miła, to jeszcze powiem Ci jedną ciekawą rzecz. -Jaką? -Kiedyś miałyśmy okazję poznać się w realu! -Masz na myśli w realnym świecie? Ale przecież żyjemy w realnym świecie!!!! -Przykro mi to mówić, ale zostałam upoważniona, aby wtajemniczyć Twoją osobę w ten smutny wątek. -No, dobrze! Skoro świat nie jest realny, to po co ja idę zdawać ten cholerny egzamin?!!! -Moja Droga! Źle rozumiesz to pojęcie. -Ja?!!! Ja, studentka filozofii?!!! -Tak, Ty, studentka filozofii. -Jak śmiesz? -Rzecz w tym, że ta anty-realność, o której teraz sobie spokojnie gawędzimy jest stanem świadomości. Ogólnej zbiorowości! -O tym właśnie piszę moją pracę! -Jaki ma tytuł? -Zmieniłam tytuł na nowy. -A jaki był poprzedni? -"Radio-kreska-com.pl czyli problem nadruchliwości zbiorowej". -Hm... niebanalny. Co na to sekretariat? -Odrzucił. -Jaka jest nowa? -"Nihil admirari. Nitzschemu się nie dziwić". -Wątpię, żeby go przyjęli. Nagle zapanował smutek. Dziewczyny, które kiedyś były bliskimi przyjaciółkami, nagle stały się sobie obce, nie wiedząc, dlaczego! 11. I oto takim trafem Michael odniósł zwycięstwo nad Tutenhabbenem, jeszcze o sam o tym nie wiedząc. 12. -Hmmmm... bardzo oryginalne zdjęcia, panno Anabelle! -podniósłszy rude gęste brzwi z zimną ekscytacją powiedział Pan Fotograf. -Zapowiada się Pani dobrze. Nawet bardzo dobrze. -Dziękuję bardzo. -promiennie uśmiechnięta pełna wiary i nadziei odpowiedziała Rozmówczyni. -Chciałabym wiedzieć, czego Pan oczekuje od młodych aktorek, modelek? -Oczekuję przede wszystkim otwartości. -W jakim sensie? -W każdym. Napisała Pani w profilu "Bądź wierna regułom gry". -I co Pan przez to zrozumiał? -Proszę się odprężyć. Ja rozumiem, że sytuacja w show-biznesie jest dla Pani sprawą świeżą, dlatego wolałbym odrazu nie przechodzić do sedna. -O, dziękuję :) jest Pan bardzo miły! -To chwilowe. No, więc, chciałbym, żeby Pani przede wszystkim poczuła się sobą. -Jestem sobą :) Bardzo zależy mi na tym projekcie. -No, nie wątpię. Wkońcu, wszystko, co dzieje się wokół nas jest takie, powiedzałbym, wielowątkowe. -Ma Pan poczucie humoru :) -Jestem Sergio! -Anabelle :) -Wiem. Przecież już się witaliśmy. -Ach, no tak :) -Niech mi Pani powie tylko jedną rzecz. Co Panią inspiruje? -Mnie? Życie mnie inspiruje! :) -Anabelle tryskała radością. -Świat jest piękny i należy z tego korzystać :) -Korzystać, dobrze dobiera Pani słowa. -Jestem w trakcie Szkoły Filmowej. Dlatego staram się wypaść jak najlepiej. Co prawda dzisiaj na zajęciach prowadzący powiedział nam, że ten świat, do którego zmierzamy, mam na myśli świat filmu, jest Jedną Wielką Dżunglą. Nie wiem, co konkretnie miał na myśli :) -Myślę, że mówił mądrze. -Jeśli tak ma wyglądać dżungla, to całkiem mi się to podoba :) -W takim razie proszę się rozebrać :) -Ja.. -Anabelle na chwilę odebrało mowę. Nie chcąc wypaść na kretynkę, a zwłaszcza, że był to Pan Fotograf, poszła za radą i zaczęła się rozbierać. -A teraz proszę położyć się tam na stelażu. Zrobię Pani kilka zdjęć. -Dobrze :) -Mam nadzieję, że Pani się nie wstydzi. Wkońcu jest Pani Aktorką, nieprawdaż? -Prawdaż :) -Niech Pani spojrzy w obiektyw i pomyśli o czymś bardzo przyjemnym, np. O lodach -Hahaha :) Pan zawsze jest taki dowcipny? -Nie, tylko wobec Pani. 13. Tej nocy, kiedy Maggie wysiadła i paliła papierosa w swoim nowo kradzionym Złotym Lambordzini, Kot, który rzucił się jej na szyję wyglądał conajmniej dziwnie. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby owo zwierzę było duże, a już bynajmniej nie małe. Natomiast swoimi rozmiarami zwierzę tak nieprawdopodobnie zbliżone było do langusty, że abstrakcyjność własnych rozmiarów przerosła jego samego. Dlaczego rzucił się na szyję stojącej w ciemnej uliczce młodej Lamie? I dlaczego akurat w momencie jej największego triumfu? Studentka powiada, że na uczelni nazywają to u nich syndromem Mrówczyńskiego. Jest to teoria jedynego, ostatecznego i całkowitego udupienia. Nie wiadomo, czy można było nazwać tą sytuację klasyczną, czy wręcz nietuzinkową. Kto jak kto, ale Kot bardzo kogoś przypominał. -Zastanawia mnie tylko jedna rzecz, Wolandzie.. Dlaczego ta dziewczyna uważa, że my istniejemy naprawdę? -mówił kot zwracając się do kobiety, trzymającej grube cygaro w ręku, krótko strzyżonej naturalnej Blondynki o szklanych oczach. -Może dlatego, że mam na sobie męski garnitur w czarno -białe kwadraty. -I krawat. -I krawat. -odpowiedziała znudzona Kobieta. -Może nie warto czytać książek w takim układzie. Zaczyna mi to śmierdzieć niebezpieczeństwem. -A kto powiedział, że będzie inaczej? Mamy gotową fabułę -genialny choreograf w podeszłym wieku u szczytu przekwitania artystycznego, młoda dziewczyna, próbująca go uratować, temat poświęcenia, ludzie, którzy mają do czynienia ze sobą tylko dzięki temu, że umiemy grać w szachy. -Szach i mat ?!!! -Za wcześnie! Ta figura będzie dopiero na końcu. -Powiedz, Wolandzie, dlaczego tym razem jesteś cały w kwiatach? -Ponieważ jestem symbolem śmierci Magdaleny, która umarła Przez Przypadek. -Czy to prawda, że umarła z ręki swojego męża, Zoltana? -Niedoszłego męża. -Ci młodzi ludzie nie zdają sobie sprawy czym jest moralność. Tak to się właśnie kończy!!!!! Nawet my, zwierzęta, potrafimy dotrzymać cnoty!!!!!!! -Ale ludzie to nie zwierzęta... Nie możesz paść aż tak nisko, porównując się do nich. -Nie prawda. A zresztą.... -Jesteś ciekaw jak było naprawdę? -Umieram z ciekawości :) -Ciekawość to pierwszy stopień do piekła... -No, więc jak było naprawdę?....:) -Stan biologiczny Magdaleny został wystawiony na próbę. Próba się udała. Ciało było przygotowane do porodu, natomiast ojciec dziecka, które się nie narodziło, Zoltan, nie przeszedł próby czasu. -I tylko o to Wam chodziło? -Wyrocznia dała mi wolną rękę. Zresztą jak każdy mężczyzna na tym Nudnym Świecie. -I co dalej? -Teraz pozostaje nam tylko nicość. Ludzie niczego się nie nauczyli przez te dwa tysiące lat. -Ale dzieci! -Co dzieci? Wcześniej czy później stają się dorośli... -Acha! Już teraz rozumiem. Brawo!!!!!!!!!!!! Tego jeszcze nie było!!!!!! -Czego znowu... -Dusza nienarodzonego dziecka! O to Wam chodziło. -Jesteś bardzo chwytliwy. -Dziękuję. -Za prawdę się nie dziękuje... -Wolandzie, czy jest jakakolwiek szansa, żebyś kiedyś wkońcu się uśmiechnął? -Ale po co? -Tak się pytam. -Nie. -Dlaczego? Bo ja i Absolut to Jednia. A my cieszymy się wtedy, kiedy dochodzi do reakcji. -Do reakcji czego? -Do reakcji na naszą nieustającą grę ze światem, która co raz bardziej staje się nudna. -To czym Was można zaskoczyć? -Kotku, mówisz tak, jakbyś chciał wygrać konkurs. -Konkurs!!!!!!! Świetny pomysł!!! -Możesz się tym zająć.. -W takim razie odchodzę w ukłonach. Uciekam na śmietnik, bo zaraz ta mała mi ucieknie! -Powodzenia. ....a więc zanim zaczął padać deszcz, a pomarańczowe latarnie nagle weszły w reakcję z ciemnością, kot dokonał wyboru, rzucając się na szyję Maggie z pazurami i doprowadzając to niewinne stworzenie do utraty przytomności. -To działo się tylko w Pani głowie... to działo się tylko w Pani głowie... to działo się tylko w Pani... -Ehhhh! -Maggie podniosła się z łóżka zlana potem. Miała na sobie piżamę i nie wiedziała, jak tu trafiła. Tu, do szpitala psychiatrycznego. 14. W tym czasie Białe Marmurowe Osiedle, gdzie właśnie doszło do incydentu międzymałżeńskiego stało się kłębowiskiem gapiów i policji z dużymi markowymi samochodami z dużymi kogutami. -Kto jest ofiarą? -Magdalena Horman. -Pan jest sprawcą? -naburmuszony policjant patrzył przenikliwie na spuchniętego od płaczu Zoltana. -Dlaczego Pan płacze? Już za późno. Wcześniej trzeba było płakać. -Przepraszam. -Niech Pan żonę przeprosi. -Czy jest jakaś szansa, że ona przeżyje? -Nie wiem, ile Pan wypił, ale Pańska żona leżała z otwartymi oczami. Ma Pan wadę wzroku? -Nie. -Musimy ją zabrać na sekcję zwłok. Muszę spisać Pana dane. Potem zostanie Pan wezwany na komendę w celu złożenia zeznań. -Ale po co sekcja zwłok?! -Musimy sprawdzić. -Co sprawdzić?! -Musimy zrobić dogłębną analizę. Czy Pan jest głupi i czy tylko udaje głupiego? -Policja tak nie rozmawia z ludźmi. -Niech Pan wytrzeźwieje, a później porozmawiamy. -Nie jestem pijany!!! -Zostanie Pan zatrzymany. Proszę wziąć dokumenty. Wieziemy Pana na Izbę! -Gdzie?!!! -Proszę do samochodu. Zoltan zaczął się szarpać. Policjant szybkim ruchem wykręcił mu ręce, stojący obok policjant otworzył drzwi do samochodu policyjnego z kratkami z tyłu i za chwilę Zoltan z czarną plastikową opaską na lewym nadgarstku leżał w smutnym zimnym blado beżowym pokoju na twardym skórzanym ciemno brązowym łóżku w białym kaftanie, pod białym prześcieradłem w niewygodnych szpitalnych kapciach. -O co chodzi?!!!!!!!! Wypuśćcie mnie! Ale nikt się nie odzywał. Zoltan był w pokoju sam. Nie mógł uwierzyć, że on, człowiek z pozycją, trafił w takie obskurne wyzute ze człowieczeństwa miejsce. Zresztą, jakie to miało znaczenie dla nich. Pokój wyglądał niezbyt przytulnie. W środku stało osiem łóżek. Wszystkie wyglądały tak samo. Dwa z nich miały przymocowane pasy bezpieczeństwa. -O, Boże... to pewnie są łóżka dla osób specjalnej troski. -pomyślał ukradkiem. -I to się dzieje naprawdę? Nieźle. Tu człowiek obojętnie ogląda sobie wiadomości o takich rzeczach i drwi sobie z tego. Aż nagle sam staje się ofiarą swojej drwiny. Teraz wiem, co to znaczy ironia losu. A przecież jestem taki mądry. Jak ja wcześniej na to nie wpadłem?! Okno w pokoju było twardo przymocowane do ściany. Na górze była tylko mała szparka. Jedyne źródło dostępu do tlenu. Zoltan stanął na parapecie i zaczął wciągać powietrze nosem. -Co Pan robi?! -przez małą prostokątną szparkę w żelaznych drzwiach zaświeciły się oczy. Mówił męski głos. -Oddycham! -Niech Pan zejdzie, bo będziemy zmuszeni interweniować! Za oknem zaczął padać deszcz. Zoltan leżał w bezruchu. Nie mógł zasnąć. Nie mógł pić. Nie myślał o jedzeniu. Leżał bezmyślnie patrząc w sufit. Wsłuchiwał się w ciszę. Wsłuchiwał się w ciszę i nic nie mówił. 15. -Posłuchaj. A nie za dużo jest tragizmu w tym wszystkim? -ocknął się Woland, zaskoczony własną refleksją. -Nie wiem. -zadumany kot merdał ogonem. -Wszystko było by w porządku, gdyby nie ten nie-porządek.. -Ale po co komu taki porządek? -Może powinniśmy uruchomić jakąś zupełnie przeciwstawną postać? Inną od tego tragizmu post- industrialnego? -Deszcz. To taka fajna pogoda, a nikt jej nie lubi. -Nawet palenie cygara staje się marazmatyczne... -W rzeczy samej! Marrrrazmatyczne! -No, i książka zaczyna tracić blask. -Ale w dalszym ciągu masz na sobie kwiaty. -Tak dalej być nie może! -O, i to mi się podoba! -Trzeba obudzić jakąś postać, która nie ma z tym wszystkim nic wspólnego, a zarazem dużo! -Jest pewien aptekarz, na którym chce zemścić się pewna Dama za gwałt. -Jaki to był gwałt? -Akcja zorganizowana. -Czyżby? -Gwałt zbiorowy. -O!!! I przeżyła? -Przeżyła. I ma się dobrze. -Czy to nie jedna z moich córek? -To jedna z Twoich zwolennic! Nie nazywaj ich córkami!!! Nie należą do Ciebie! To był gwałt zbiorowy. -Ile osób? -12! -Dlaczego nie 13?!! -Posłuchaj! W szpitalu psychiatrycznym leży pewna dziennikarka Anna B.! 15. -Jest Pani wolna! -Co?! -Anna B. Zdziwiona popatrzyła na Pana Profesora na IV Oddziale. -Za chwilę przyjdzie pielęgniarka i zaprowadzi Panią do depozytu po rzeczy. Miło było poznać. Do widzenia. -O! Co za tempo! OK :) Opuszczając szpital psychiatryczny Anna B. Udała się prosto do redakcji, gdzie miała parę niedokończonych artykółów. Na biurku znalazła kartkę z taką oto informacją: "W "moje dokumenty" na pulpicie swojego komputera znajdzie Pani wstęp, napisany przez Panią o jednej Utalentowanej osobie. Doceniając Pani talent proponujemy Pani współpracę za duże pieniądze. Będzie Pani mogła oddać długi, kupić prezent dla mamy za to, że Panią urodziła i kupić sobie przyzwoity samochód oraz zrobić prawo jazdy. Jeżeli nie wyrobi się Pani w miesiąc, wróci Pani do szpitala. Z poszanowaniem -Anna B." Ok. Jestem dziennikarką i nie potrafię panikować. Ale, do cholery jeszcze nie zwariowałam, żeby pisać sama do siebie. Na pewno jest to zorganizowana grupa przestępcza, która próbuje mnie wrobić w jakąś polityczną aferę. Ale zmierzę się z tym. W końcu jestem dziennikarką. Poza tym nie mam zamiaru siedzieć w czterech ścianach. Ok. Szybka decyzja. A teraz otwieramy, kochanie -mówiać sama do siebie Anna B. -"moje dokumenty". Na monitorze wyświetlił się dokument o nazwie "Artykuł na temat "Kończątka. Rozdział numer 1. Rozdział na temat osoby o imieniu i nazwisku Laszlo". Co za kretyński kryptonim. Ciekawe, czy prawdziwy. Dziennikarka otworzyła plik i zaczęła czytać artykół, pod którym ktoś podpisał się jej imieniem i nazwiskiem i jeszcze próbował jej wmówić, że to jej dzieło. Ale ok. Strona numer 1. "Laszlo po zakończeniu żywota swego zostanie obdarzony darem Świętego Pomnika wszystkich narodzonych w latach 18-- -2045 r. Generacja Dzieci Kwiatów przekwalifikowuje się z biegiem historii na Generację Dzieci Urodzonych w Poniedziałki, lub dzieci Niezrodzonych w Niedzielę, lecz pojawiwszych się podczas Sobotniej Wieczerzy, czyli krótko mówiąc Dzieci Weekendów. Laszlo, tak jak Pan Bóg Go stworzył uniesie się nad Lawendowym Wzgórzem odziany w gładką platynę nad przecznicą ul. Nieznanej oraz zaułku Starego ku trwodze swego poprzednika, Pomnika Żeglarza. Będzie to pierwsza w historii okresu lat Post X-lecia Międzywojennego pamiątka historyczna, mająca w sobie Nic Szczególnego z żywota danej jednostki (informacja powyżej), lecz jakże piorunująco Wyniosła w swym oddźwięku. Oto napis, który dodatkowo będzie ów Pomnik zdobił „Plotka, moja droga, plotka. Ona ma wielu ojców i matek. Rodzi się w mordorze w oparach Absurdu i żyje własnym życiem na potęgę. Bardzo pięknie jest się jej przeciwstawić”. Już mamy pierwszą kopertę od tajemniczej wielbicielki. Zobaczmy co znajduje się w środku „Ach, Laszlo! Czemuż Ty jesteś Laszlo?” Niewiadomo skąd wyskakuje Jakby Odpowiedź z tamtego Świata automatycznie wygenerowana wiadomość e-mail bez możliwości zwrotnej o treści „Bo tak”. Dziś, w dobie zwątpienia i nihilizmu, tysiące kobiet przychodzi odwiedzić oraz uczcić Pamięć Laszlo Samolubnego. Niektóre kobiety mają swój tajemniczy kod dostępu umożliwiający im dłuższą bardziej intymną konwersację w Formie Swoistego Czatu On-line z tą wybitnie jeszcze trzymającą fason figurą Wojskową unoszącą się nad Lawendowym Wzgórzem, będącą współczesnym Symbolem Nietzscheańskiej tradycji o nadczłowieku przekształconej w metaforę o charakterze obyczajowym tzw. „Liny Ponad Przepaścią”. Więcej informacji możecie Państwo znaleźć na naszej Sympatycznej stronie WWW.limited-edition.com.education.com. Lub na Kole Miłośników Sztuki www.japiernicze.com Życzymy Państwu przyjemnej podróży Personel Zespołu Szkół Rolnych oraz Gospodarstwa Wiejskiego" Strona numer 3. II Rozdział Trylogii pod tytułem „Takie jest życie –krótka historia zaburzonej osobowości”. Cytat głównego bohatera: „Wspinam się po diamentowym wzgórzu. Bo jeżeli diamentowy to ostre krawędzie. To jest dziewicza twarz”. Laszlo. Laszlo był człowiekiem oraz prawym obywatelem. Nigdy nie zasłania firanek dla czystej nieprzymuszonej zasady. Jego motto „Pij pij! Nie będziesz pamiętała, że nie mogłem.” Jego wady w jego Mniemaniu są tym samym, co zalety. Lubi podróżować po Wielkim Mieście Wielkich Możliwości, angażując w to swoje przyjaciółki, koleżanki oraz chłopaków z osiedla. Każde spotkanie to dla Laszlo kolejna nowa przygoda, pełna tajemnic i zawirowań. Laszlo lubi zatrzymywać się na parkingach w celu przyjrzenia się przyrodzie, która go otacza i której niestety tak bardzo brakuje w tym Wielkim Przemysłowym Mieście. Laszlo gustuje w kolorze zielonkawym, który daje mu nadzieję na lepsze jutro. Często opowiada historie o charakterze Przyczynowo –Skutkowym, po czym skutecznie rozłożywszy je na czynniki pierwsze zaczyna je sklejać od początku. Jego niezawodność oraz pasja czynią z niego człowieka o nadzwyczajnych manierach Towarzyskich tudzież zawodowych. Laszlo nie pije alkoholu, ponieważ jego najlepszym przyjacielem jest jego srebrny samochód, w którym spędza większość swojego dnia, obserwując opuszczone i zaniedbane kamienice w celu znalezienia miejscówki dla swojego Największego na Świecie Klubu z baletnicami oraz policjantami w skromnych bagażnikach. Cierpiąc na nadekspresję często skazany jest na Werdykty jego Rodzinnej Wyroczni, z którą od lat utrzymuje stały niewzruszony kontakt interpersonalny. Jego kobiety ku jego wielkiemu, często spontanicznemu Zdziwieniu długo trzymają w pamięci jego portret charakterologiczny, często wykazując emocje, które są dla Laszlo kompletnie niezrozumiałe lub co najmniej mało zrozumiałe. Zgodnie z Prawdą Laszlo do tej pory nie ujrzał w tłumie swojej wymarzonej muzy, spełniającej zaostrzone kryteria jego Niezbyt Bujnej Wyobraźni. W każdą sobotę, która zazwyczaj ma początek we wtorek lub środę Laszlo odwiedza klub o Tajemniczej nazwie „Okulary", mieszczącej się w ekskluzywnej dzielnicy Muzeum Kontynentalnego. Tam spotykając ludzi o głębokich, często trójwymiarowych Zanikających Poglądach, Laszlo czuje się sobą. poprzez prosty fakt nawiązywania bliskich Pozornych Znajomości z ludźmi z okolicy, u których przewodnim często występującym tematem rozmowy jest Ich Przeszłość, która nigdy ku ich rozczarowaniu już nie powróci. Wraz ze swoim pomocnikiem, Kobietą o wątpliwego koloru włosach próbuje wyjaśnić przyczyny oraz cele tam bytujących osobników, uważając to za swój moralny obowiązek. Który przejął drogą mleczną swojej matki, która karmiła Go Piersią tóż po narodzinach. Nazwał ją Drogą Mleczną, patrząc w niebo, w momencie, kiedy zrozumiał, że od tego momentu już nigdy nie będzie tak jak zawsze. Że NIKT I NIC nie zdoła zburzyć jego mocno postawionych marzeń, tam,gdzie za lipami, gdzie dane mu było doświadczyć pierwowzoru emocjonalno –intelektualnego małych zalążków jego nie dość męskiej wówczas poetyckiej przemocy. Później się dowiedział, że nazwa, którą przecież zupełnie, kompletnie przez przypadek („Ja nie wiem jak to się stało!!”) wymyślił prawie na poczekaniu, uznając to za znak od tego z GÓRY, że ktoś już kiedyś wymyślił Mleczną Drogę i nawet zdążył umieścić ją na mapie. Oczywiście, gdyby to on był pierwszy, ale zawsze tak jest! Więc nawet specjalnie się nie przejął owym zdarzeniem. Gdyby To Był On, Mleczna Droga nie sterczała by na mapie, gdzie widać tylko las i morze. Zrobiłby dla niej Personalny Atlas. Taki, który chciałby kupić każdy człowiek, żyjący na tym smutnym Globie. Laszlo uważa, że większość problemów, rozterek oraz nieporozumień ludzkości bierze się z tego, że być może Kiedyś niefortunnie Zgubili się oni w lesie albo byli nieprawidłowo odżywiani. Czyli Niesterylnym produktem mleczanym swoich przodków, którzy nie zawsze mieli dostęp do czystej źródlanej wody w zbiornikach naturalnych. Ekskluzywne życie Laszlo często ulega nieodwracalnym Zmianom, w –do końca niewyjaśnionych okolicznościach, które do tej pory zgodnie z wieloletnią tradycją były starannie badane przez Grupę Lokalnych Odbiorców, zwanych Stróżami Porządku Socjalnego oraz Powszechnego, czyli policji. Żywot Laszlo momentami przypomina kolorową karuzelę, gdzie niema czasu na oglądanie się za siebie oraz głębszą refleksję. Czasami płacząc po cichu rozmyśla czy aby nie teraz nadszedł jego moment ostatecznego pożegnania ze światem zewnętrznym, który tak wiele mu zawdzięcza pod kątem zmian us

report |

gabrysia cabaj,  

coś niesamowitego:)) jak się udało taki dłuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuugi komentarz wkleić...hmm.....

report |




Terms of use | Privacy policy | Contact

Copyright © 2010 truml.com, by using this service you accept terms of use.


contact with us






wybierz wersję Polską

choose the English version

Report this item

You have to be logged in to use this feature. please register

Ta strona używa plików cookie w celu usprawnienia i ułatwienia dostępu do serwisu oraz prowadzenia danych statystycznych. Dalsze korzystanie z tej witryny oznacza akceptację tego stanu rzeczy.    Polityka Prywatności   
ROZUMIEM
1