Pi.
pomyłka
Przychodzę. Szef mówi "Dzwoniła do ciebie jakaś kobieta". "Aha" Odpowiadam i usiłuję przełknąć wyraźnie wredny kawałek nabytej przed chwilą drożdżówki. Wredna, bo gumowa. Wredna, bo o smaku gumy. Wredna, bo zamierza wyraźnie wypchnąć moją szczękę z racjonalnie i od dawna ustalonych torów. Trafiła kosa na kamień. Będę żuł aż zmięknie, pierdolona gluta mąki z przyprawami, pieczona wyraźnie za krótko. Będę żuł za karę, za to że nie przyjrzałem się stipsowanym łapom ekspedientki, gdy mi tę glutę pośród innych glut sadystycznie wybierała. Jestem przekonany, że doskonale widziała jakie piekło mi za moje złoty czterdzieści szykuje. I jeszcze ten uśmieszek, i jeszcze to pytanko niby grzeczniutkie, niby uprzejmiutkie "Czy torebeczkę panu dać na tę drożdżóweczkę?". "Nie, Dziękuję" Odburknąłem jak zwykle spóźniony, dodając w myślach, żeby sobie tę torebeczkę w swoją dupeczkę powoli i dokładnie wsadziła. "Jeszcze będzie dzwonić" kontynuuje bezbarwnie Szef. "Aha" Odpowiadam, wyplątując ręce z rękawów kurtki z zębami kompletnie zalepionymi od posłodzonej brei. "Ona chce do Ciebie na zajęcia". Trzeciego "Aha" nie słychać. Matko - myślę - Kolejna nawiedzona swoim nawiedzeniem będzie burzyć mój ustalony porządek świata, uwaga nadchodzi chaos. Jeszcze baby nie znam, a już jej tak nie lubię. Tak nie lubię jak tej ekspedientki. Wszystkie kobiety to jednak suki. Mentalne przekleństwo pozwala zmiażdżyć miąższ, na tyle dokładnie by wreszcie gulę przełknąć. "Skoro chce" Mówię i rozwalam się na leciwym fotelu bez zaproszenia. Pierdasimy bez sensu i celu dobry kwadrans, w oczekiwaniu aż się paniusia zdecyduje na odwagę, by ponownie wystukać tipsikami na maleńkich guziczkach komóreczki odpowiednie cyfereczki. Ba! W stresie to się może ze trzy razy popierdolić to naciskanie i pewnie dlatego to trwa i trwa. Ale nic to. Pierdasimy aż miło. Niejednej Maryni obrabiamy dupę, aż wreszcie telefon burzy nasz rajski klimat swoim dryndrynem. Szef rzuca się przez pół pokoju niczym Boruc do nieuchronnego babola. Cisza w słuchawce. Nawet żeby ktoś posapał to nie. Cisza zaciszna na full. No to wracamy do pierdaszenia, bo nam w tym wybitnie do twarzy. Drugi dryndryn jest trafiony. "Już daję Dyrektora" Stary dowcip szefa nie robi na mnie już wrażenia od niepamiętnych czasów, ale że Jego Wysokość wciąż bawi, to i mnie bawi na pokaz, a jakże... "Słucham, tu N.N." przykładnie i dykcyjnie bredzę w słuchawkę. "Tirlipirlitirli" Coś szczebiocze po drugiej stronie. "Niech Pani mówi wolniej i wyraźniej" Zarzucam dobrą radą jak rasowy wujek. "A jaka tam ze mnie Pani" wyhaczam z szumów. Dziwna jakaś nawet jak na te dziwolągi, które nas od czasu do czasu nawiedzają. Od razu na per TY chce. Bezpośrednia i asertywna mi się trafiła. O niedoczekanie twoje. Na karesy, bruderszafty i inne chujemuje to trzeba sobie złotko zasłużyć. Będę twardy. "Yhy" potwierdzam fakty, że to ja prowadzę zajęcia i przechodzę do ofensywy. "To kedy może Pani przyjść? Może jutro po szesnastej?". Laska że nie, że jutro nie da rady, ale może dzisiaj. Co za dzień!!!. Dobra. Zgadzam się przyjąć łaskawie damessę za pół godziny i rozłączam kontakt. Nieśpiesznie opuszczam Szefa. Widać że pierdasić to mu jeszcze się chce, ale mnie z kolei pić się po tej drożdżówce zachciało, to i smaruję do swojej kanciapy czaj jakiś wstawić. Jest Emil. Nudzi się. Cholera, wiedział że jestem, to nie mógł koledze zrobić herbaty? Leń! Za karę pozbawię lenia przyjemności osobistego konwersowania z dziewoją, która pewnie już do nas popierdala na wysokich obcaskach i w seksownej miniówie. Widzisz Emil, nie dla psa kiełbasa, idź sprawdzić czy Cię nie ma w serwerowni, bo wiesz ja tu gościa będę miał, a że to kobieta jest światowa, to zniknij bo ją jeszcze swoją bandycką facjatą wystraszysz. W ramach przekomarzanek Emil zaznacza, że niby jeśli ja się na te zajęcia z Panią nie zdecyduję, to on chętnie i z marszu, bo to pewnie musi foczka jakaś niemożebna być skoro tak prędko się chcę pozbyć kolegi z roomu. Mówiłem brachu, nie twoja liga, ale jak se chcesz to se siedź. Pukanie, drzwi otwieranie, zaskoczenie. Nieprzyjemne. Na progu stoi płeć żeńska. Ale byś człowieku nigdy nie powiedział, gdybyś człowieku nie wiedział. Brzydkie toto niemożliwie i abstrakcyjnie. Aż trząsa. Emil ratuje się refleksem i jakimś nagłym przypadkiem padnięcia całej serii serwerów. Ewakuuje się w try miga. Zostajemy solo – ja i laska, choć może „laska” jest jednym z ostatnich określeń jakich bym użył. Dziewczę jest rude, różowe na gębie popstrzonej piegami, włosię ma krótkie niczym świńska szczecina, a w ogóle wygląd ma mocno natłuszczony z akcentem na „mocno”. Nawet określenie „babochłop” byłoby przypadkowym komplementem. Ale niech wie, że ma dżentelmena przed sobą, co przed byle wyzwaniem nie pęka i nie odpada. Zęby zaciskam tylko w duszy, na zewnątrz wywaliwszy całe bebechy takiej szarmanckości na jaką mnie stać. I choć na końcu języka mam „Siadać albo won”, grzecznie wskazuję krzesełko przed sobą i pytam "A czegóż się Pani napije". Na szczęście niczego, co witam z ulgą, bowiem widzę jutrzenkę nadziei, że razgawor będzie krótki, treściwy i zaspokoi moje poczucie wyższej estetyki, natychmiast jak tylko zatrzasną się za brzydactwem drzwi. Trochę bzdetów neutralnych na początek, coby się gościówa z lekka rozluźniła, bo spięta jest przerażająco, aż mnie jakby jakiś stres zaczynał po łydach łapać. A chuj z tym. Przechodzimy do konkretów. A po co na zajęcia? A z kim wcześniej? A co? A kto? A gdzie? A Fiu... A Bźddziu... A jest Pani pewna? Na to ostatnie brzydula wstrzącha biustem i ramionami, że żadna z niej Pani. No to co mi tam – przechodzę na per Ty. Czas zresztą wydrzeć niechcący z babona istotne szczegóły. No to ile masz lat, się pytam. Siedemnaście, odpowiada i coś mi jakby zaczyna nie trybić. Wiedziony ciekawością i instynktem pytam prosto z mostu – To jak ci na imię? A Sebastian proszę Pana. W gęstej ciszy słychać w sposób klarowny i wyrazisty jak moja szczęka rozbija się o kanciapową posadzkę. Kurwa! No niech ja tego Szefa dorwę...
https://truml.com