Izolda Youkali
Zmysł
Wiedziałem, że znów jest głodna. Snuła się po domu ze szklanką soku, przystawała przy oknach, opierając się całym ciężarem ciała o parapety. Dołączyła do rytuału czoło, którym zostawiała na każdej z szyb tłustą smugę pudru i potu. Tafla szkła chłodziła przyjemnie skórę, a Zosia odbijała na niej ślad czoła ruchem kołyski, jak osuszacz do pieczątek. Od skroni do skroni zataczała łuk, a potem wspinała się na palce i całowała pobrudzone odbicie. Skończyła obchód wszystkich wnęk okiennych, weszła do sypialni. Poduszka wyjęta spod ozdobnej narzuty, zbyt płaska na potrzeby Zosi, została przez nią mocno strząśnięta, po kilku klapsach urosła, puch w środku zatańczył i napiął poszewkę. Plecy delikatnie opadły na miękkie oparcie, które muskając szyję, przyniosło ukojenie. Głód zmalał.
Zastygliśmy w niemym kontemplowaniu siebie. Wiedziałem o czym będę opowiadał. Zosia przymknęła oczy i zbliżała się coraz bardziej. Lubię te chwile, gdy wiem, że z naszych myśli zapleciemy warkocz, który unoszony jednym nurtem obwiąże nas i zjednoczy. Uległa rozmyślaniom, którymi chciałem odwrócić jej uwagę od przewodniego tematu dnia, ale zachłanna niczym małe dziecko, wyposzczona jak na rygorystycznej diecie, wciąż wołała o jedno, nie pozwalając przebić się poza warstwę fizycznych pragnień. Byłem bezradny, a bezsilności nie umiałem najlepiej ukryć, bo Zośka chlusnęła mi bezpardonowo:
- Odczep się na chwilę, sprawdź drzwi, może ktoś chce się włamać albo zrób obchód wokół domu. Cierpisz jeszcze bardziej przejmująco niż ja – mówiła głośno i zaraz dopowiadała w milczeniu: – Gdybyś chociaż swoją męką mógł trochę odjąć mojej.
Schemat rozmów z Zośką był niezmienny.
- Patrzę, słucham, wącham i smakuję sama, i każdym z tych zmysłów umiem zaspokoić się do woli. – Tylko dotykać powinien mnie ktoś inny.
- Chcę, by ktoś wyciszył tęsknoty, które rosną każdego dnia w góry nie do przejścia, zasłaniają wszystko na czym mogłabym się skupić. – Gdybym znalazła dłoń, której zaufam.
W takich chwilach Zocha często zrywa się i biegnie błądzić po mieście. Wystawia odsłonięte fragmenty skóry na najmniejsze powiewy wiatru, prowokując je coraz szybszym biegiem. Albo rozbiera się, stojąc w deszczu i wsłuchując w krople spływające po twarzy i szyi. Czasem snuje się we mgle dotąd, aż włosy zwilgotnieją, a ciało pokryje rosa. Bywa, że nie musi wychodzić, wystarcza prysznic, spływające strumienie wody pieszczą, przynoszą ulgę i wyciszenie.
A kiedy to wszystko nie daje rezultatów, Zośka torturuje ciało na basenie, aż zmęczone, ledwie pozwalała się jej dowlec do domu. Krzyczy wtedy:
- Czy już sprałam ze skóry to całe wołanie o dłonie? – A ty, wypluskałeś się dostatecznie, by pomóc mi poskramiać sensualnie niezaspokojoną naturę?
Jej myśli zawsze docierają do mnie o wiele mocniej niż słowa.
Każdego niemal dnia błaga o zaspokojenie tej najsilniejszej potrzeby, a ja, tego właśnie nie umiem dać. Choć staram się podpowiadać wszystkie znane mi środki, służące do zaspokajania pragnień człowieka, tej luki nie umiem pomóc zapełnić. Zbliżanie Zośki w stronę Absolutu czasem pomaga na kilka dni, tygodni. Mieliśmy swój rekord, ogłosiła mi to w ten sam sposób, co zawsze:
- Dwadzieścia cztery dni minęły od mojego ostatniego napadu. Znów nie wiem co mam zrobić. - Nie mogę sobie znaleźć miejsca, chcę wyć, pragnę, byś wreszcie zareagował na moje myśli. Znasz je, prawda? I nic z nimi nie robisz.
Wtapiałem się zatem w Zosię i szukałem wraz z nią sposobu na ukojenie.
Wypełniałem ją cichą muzyką, którą wsączałem do wszystkich części ciała, obejmując umysł i duszę.
Dziś, chociaż spragniona, leżała spokojnie na łóżku, szukała natchnienia we mnie. Byłem gotów podsunąć rozwiązania jakich jeszcze nie wypróbowaliśmy.
Poddała się melodii opływającej każdy najmniejszy neuron, ale to wciąż było za mało. Chwyciła małą poduszkę, objęła i przycisnęła mocno do siebie, zaczęła się kołysać jak dzieci z chorobą sierocą, odchylanie tułowia w przód i w tył, rytmicznie wprowadzało Zosię w odrealniony stan. Zamknięte powieki zaciskały się coraz bardziej i wydawało się, że dziewczyna zaraz odetchnie głęboko, z ulgą, ale ona desperackim ruchem cisnęła poduszką, trafiając w lustro wiszące na przeciwko łóżka.
- Nienawidzę tych zabiegów, którymi próbujesz zaszywać moje potrzeby. - Krzyczę, chociaż wiem, że usłyszałbyś i tak.
- Może i nie muszę się odzywać. - Jednak czasem mam potrzebę cię ogłuszyć i zaakcentować siebie najgłośniej jak potrafię.
Słyszę najpierw krzyk wprawiający w drgania każdy przedmiot w sypialni, prawie równocześnie przybiega do mnie jej głos wewnętrzny i zastanawiam się, który jest ważniejszy.
Gdy położyła prawą rękę na nadgarstku lewej i oplotła go palcami, zastygając na moment, czułem jej myśli. Krążyły wokół tego, co dzieje się na niebie, które mogła obserwować przez okno, śledząc jak wiatr z zawrotną prędkością pogania obłoki. Wiedziałem, że jej ruchy były bezwiedne. Poza kontrolą wzroku rozluźniła uścisk prawej ręki i przesunęła ją gładząc skórę aż do łokcia. Powrót do nadgarstka i kolejna podróż w stronę łokcia, potem jeszcze raz. I jeszcze raz, i jeszcze.
- Ciekawe czy potrafiłabym ukryć przed tobą myśli? – Musiałabym pewnie czymś cię zająć, żebyś przestał dotykać wnętrza.
- Dlaczego nie zaspokajasz mojej najważniejszej potrzeby? –
Jesteś okrutny, troszcząc się wciąż tylko o ducha. Każda kobieta potrzebuje być dotykana, jak dziecko, które bez dotyku przestaje się rozwijać, a czasem umiera. Daj mi kogoś, kto będzie ślizgał się po moim przedramieniu i pójdzie dalej niż ja sama. - A jeśli nie umiesz nikogo takiego postawić na mojej drodze, to przestań karmić mojego ducha i pozwól zdechnąć.
Wtedy właśnie, zraniony, zamilkłem na wiele dni, a szósty zmysł Zośki nareszcie odnalazł kogoś, kto pasował dotykiem do jej pragnień.
https://truml.com