Gramofon


Kto wypina tego wina.


Był gorący kwietniowy dzień. Wtorek albo piątek, w obecnej sytuacji trudno się połapać. Jarosław zlany potem obudził się na ławce przystanku tramwajowego. Wstał niczym oparzony i jeszcze szybciej usiadł na obdrapanych deskach. Otarł rękawem zimowej kurtki pot z czoła. Nogi mu drżały, a głowa pulsowała. Próbował sobie przypomnieć co się wczoraj działo i jak się tu znalazł. Wygrzebał z wewnętrznej kieszeni wyszczerbiony grzebień. Zaczesał zmierzwiony włos na prawo i nagle go olśniło. Cały poprzedni wieczór i noc przeklatkowała się przed jego oczami jak pokaz slajdów z dźwiękiem. Były brawa, wiwaty, alkohol lał się strumieniami, była nawet jakaś kobieta, ale to niemożliwe, nie, nie było kobiety. Jarosław ma bujną wyobraźnie, więc w ferworze dobrych wspomnień dodał sobie jeszcze to. Kiedy wszyscy już byli zamroczeni i nie mieli siły go podrzucać, czmychnął jak gdyby nigdy nic i o to jest, w miejscu, z którego może udać się gdzie tylko chce. Przetarł oczy, wzniósł głowę ku niebu i powiedział sam do siebie.
- Boże, po co ja im tyle naobiecywałem. Na co mi była ta wygrana. Może z nimi pogadam i powiem, że to zwykłe nieporozumienie. – Myśli galopowały i z każdą sekundą były mniej wyraźne. Słońce dokuczało coraz bardziej. Płaszcz mimo kilku dziur w strategicznych miejscach nie dawał odpowiedniej wentylacji. Pot spływał po rumianych policzkach, a podrażnione gardło od wczorajszych agitacji wyschło do reszty. Musiał się napić, to jedno wiedział na pewno, a reszta? Jakoś to będzie. Jeden problem na raz.
Przed osiedlowym sklepem „U Andrzeja” uformowała się dość spora kolejka. Szpakowaty mężczyzna stanął na końcu jak nakazuje przyzwoitość. Jarosław przestępował z nogi na nogę i połykał resztki śliny. Po kilku minutach dreptania w miejscu, ruszył zdecydowanie w kierunku wejścia.
- Przepraszam, ja tylko na chwile do właściciela – powtarzał i brnął pewnym krokiem do przodu.
- Hola, hola! A w jakim to charakterze? – oburzył się ktoś z kolejki.
- Ja bez charakteru – odpowiedział Jarosław i wślizgnął się do środka niczym wąż.
Znał właściciela sklepu, myślał, że dzięki temu załatwi sprawę szybko i bez zbędnego tłumaczenia. Miał szczęście, sam szef stał za ladą. Kiedy ich wzrok się spotkał, Jarek podniósł rękę w geście przywitania i zwycięstwa.
- Proszę opuścić sklep, jest przed dwunastą. Poza tym i tak nie dam ci już na zeszyt! – stanowczo zakomunikował właściciel i wskazał palcem wyjście.
- Ale Adrian…
- Won!
Jarosław znów stał przed sklepem. Pośpiesznie przeszukał wszystkie dziury w kurtce. W jednej znalazł kilka monet. Wyciągnął zaciśniętą pięść i pełen nadziei otworzył. Przeliczył, dla pewności czynność powtórzył cztery razy. Trzydzieści groszy.
- Mało, zdecydowanie za mało – powiedział zdenerwowany pod nosem. Grunt uciekał mu spod nóg. Musiał szybko działać. Zlustrował osoby w kolejce. Wzrok zatrzymał się na starszym, niższym panu w kaszkiecie. Podszedł powoli i dostrzegł kocią sierść na jego ramieniu.
- Skoro ma zwierzaka, to musi być dobrym człowiekiem, a jeśli tak to na pewno zrozumie w jakiej trudnej sytuacji się znalazłem – pomyślał Jarosław i pewnym głosem przemówił.
- Kierowniku, tak, do kierownika mówię. Nie będę ukrywał, suszy mnie, jakby kierownik poratował butelką wina.
Niższy jegomość podniósł głowę chcąc zobaczyć skąd wydobywa się ta szczera i gorąca prośba. Kiedy zobaczył umęczoną twarz, nie miał serca odmówić bliźniemu. Zgodził się i kazał poczekać na niego za sklepem.
Pan kazał sługa musi. Powtarzał sobie w trakcie dłużącego się oczekiwania. W końcu zza rogu wyłonił się koci właściciel w kaszkiecie. Jarosław, z wywalonym jęzorem, wystawił ręce.
- Nie tak szybko bratku – ostudził jego zapał dobroczyńca. – Dam ci nawet dwa wina, ale musisz coś najpierw zrobić – dodał i uśmiechnął się szelmowsko.
- Kierowniku, ale nie…taka była umowa. – Jarosław stracił animusz, ale po chwili przytaknął. – Dobrze, co mam zrobić? – zapytał.
- Nic trudnego bratku. Zdejmij spodnie i wypnij się.
- Ale tak tu?! Na widoku?! Jeszcze ktoś zobaczy.
- Nie martw się, nawet jak zobaczą, a będziemy zjednoczeni, to nic nie powiedzą. Będą się bali. Takie mamy społeczeństwo. Będą gadać tylko w zaciszu własnego domu, ale nic nie zrobią.
Wszystko potoczyło się bardzo szybko i zakończyło się brzdękiem przekazywanych butelek. Jarosław nie usiadł od razu, ale po kilku łykach był w stanie to zrobić. W połowie butelki przypomniał sobie, że na pewno czekają na niego i obiecane procenty, w końcu został wybrany przywódcą bandy. Wzruszył ramionami i spokojnie dopił pierwszą flaszkę. Kiedy kończył drugą, zamknął na chwilę oczy i znów miał dwie pełne.

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest całkowicie przypadkowe…



https://truml.com


print