Leszek Czerwosz


Zabieg


Zawsze mam pretensję do siebie, gdy coś idzie nie właściwie. W istocie rzadko można znaleźć prawdziwego winowajcę, kozioł ofiarny zazwyczaj wystarcza, aby zapchać usta. A jutro wszystko staje się wczorajsze, w końcu znika z łańcucha pokarmowego głodnych sukcesu.
Operacja rozpoczęła się z opóźnieniem. Zginęła dokumentacja, wprawdzie znalazła się potem w moim biurku, ale już byłem wściekły. Bez podpisów, pieczątek, potem się uzupełni, zawsze tak jest.
Wyłuskanie kości ze stawu bez problemu, może nieco za długo trzeba było stać. Ale wpatrywałem się w wolnych chwilach w doktor Milenę, którą uczyłem powoli wszystkiego, by mnie mogła zastępować. Niestety nie było to takie proste, ale coraz milsze za to.
No i stało się. Czar prysnął. Ta niewdzięcznica powiedziała mi, że to miała być lewa, a prawie zrobiliśmy już prawą, jeszcze naczynia, włókna nerwowe. Zawsze na końcu. Jeden ruch i szyjemy. A mnie prawie szlak. Poleciałem do gabinetu, klucza, jak zwykle nie ma. Musiałem się włamać do siebie. Nie powiem, ile to czasu zajęło. Rzeczywiście, miała rację. Wyrzuciłem do kibla. Wracam na salę, jeszcze chwila, mycie, jakby było po co, nowe ubranko, rękawiczki, siostry są nieubłagane, bo procedury, które sam wprowadziłem. Asystenci regulują oddech. Mówię, kończymy, proszę skalpel.
I obudziłem się. Nie, to nie był sen. Wypadek przy pracy, moje zęby wyleciały. Ale młody wyleci za to, obiecuje. Milenka też, za nie dopełnienie obowiązków służbowych. Mogła wcześniej się zorientować. Może jutro, teraz jest przy mnie, dobra gąska.
No i została. A chory? Umarł trochę wcześniej. Ja poszedłem na emeryturę, też wcześniej. Kozioł ofiarny. Bo ta prokurator taka namolna, szukali w biurku głupole. Kibel zapewnił wolność.

Ale i tak wszyscy wiedzą.



https://truml.com


print