Kasiaballou vel Taki Tytoń
Tośka zostaje niedobrem narodowym i odkrywa swój rodowód
- Przecież to gnój, kurwa, frajer, pierdolona pieczara. Jedno słowo, a ujebie grzybowi dekiel od miętkiego trzona.
- Nie, Zyga. Nie w ten sposób. I nie masz racji. Nikt nie ma. Ot, kolejne, życiowe doświadczenie.
- Zaliczy bułe najfem przez ściane i dla ciebie bezkwitowo, przecież wieeesz.
- Przestań. To złożona sytuacja i delikatna, że tak powiem.
- Taaa, z tych, co to pod deklem cyrk, a w dupie karuzela.
- No, tak mnie ubrał i nato w kilku rzutach sama pozwoliłam.
- Daj mi z nim moment, a wyłatwie w jednym rzucie, z KaWu w ramach bonusa. Chuj z busolo i niech strace, a przemebluje kurnik. Co ja pierdole, gołębnik, a właściwie siate z papugo.
- Powiedziałam, nie i już. Wiesz co Zyga, z tobą już nawet pogadać się nie da. Łapy masz po ziemię, a rozum mniej wydolny od umiejętności prawiczka. Tak zrzucić z siebie na ciebie z deka chciałam, bo nie mam komu. I tyle i wszystko w temacie.
- Nie sraj żarem. Jak wystudzisz dupe, to jesteśmy ugadani. Przybijam u Reny, jakby co.
- Spk... - rozłączył się pierwszy, bez siemany, bez narty, cały Zyga.
Kocham powaleńca, chociaż bywa doszczętnie narwany. Nie mam innych szkolnych kolegów, nie mam żadnego przyjaciela. Odserdecznej też nie posiadam, poza jedną, marudną psiapsiułą, ale mam Zygę, a on od podstawówki ma mnie, chociaż nigdy ze sobą nie spaliśmy. Teraz rzadko się widujemy. Zyga mieszka w innym mieście, układa sobie życie z pierwszą miłością. Wrócili do siebie po latach. Mówi, że pragnienie było tak ogromne, że zaleciała po pierwszym razie, chociaż ze ślubnym eksem miała problem, rzekomo po jej stronie. Dupa pompki nie prześcignie - słowa Zygi. No, nie romantyk? :)
Jutro muszę tam wrócić i pojutrze też. Nie znajdę przecież tak szybko innego zatrudnienia. Już nawet nie bolą szydercze uśmiechy zza biurka, dwuznaczne docinki przy ekspresie do kawy. Zresztą nie chcę uciekać - nie mam dokąd. Gdzie bym się nie znalazła i tak będę wlec kulę, która dławi przełyk, ogranicza płuca, ściąga spojrzenie w kierunku stóp, a kąciki ust nawet się nie starają powalczyć z grawitacją. Zdrada w przypadku Pana Iks nie ma nic wspólnego z cielesnością, ani z seksem. I tylko on wie, że tak było zawsze. Dojrzały facet i wytrawny specjalista, o wysublimowanym intelekcie, a nie miał najmniejszych oporów, żeby zrobić sobie ze mnie tandetny transparent. Czym jest według mnie najdotkliwsze sprzeniewierzenie? To wykiwana, ocyganiona, skopana i wyszydzona duchowość, to odarcie z intymności, a bez niej już się nie jest w pełni istotą ludzką. Mówią o brakującym ogniwie Darwina. Zastanawiam się, czy właśnie nie chodzi o zdolność do uczuć wyższych. Nie o miłość tutaj chodzi, ale o zaufanie, a przecież to też wartość stricte wyższa. W sumie mógłby być gejem, ale nie był. Żałuję, bo może dziś nie stałabym na rozdrożu i nie zastanawiała się, po co w ogóle przebierać nogami, skoro wszystkie drogi prowadzą do bólu, z którym nie potrafię powalczyć. Taka relacja z innym człowiekiem, to unikalny, boski pierwiastek, który został mi drastycznie wyrwany, w okolicznościach, na które nawet brak mi odpowiednich terminów. W sposób przypominający rzymskie jatki na olimpijskich arenach. A wracając do Darwina: niby małpy też się przytulają, iskają, okazują sobie uczucia, bronią się nawzajem, ale to nie o to chodzi. Zdrada, to utrata wiary, a przecież małpy nie muszą w nic wierzyć. Nie jest im to potrzebne tak, jak nam. Szczęściary jedne... Nadwyrężone zaufanie wyrywa kawałek człowieczeństwa, przestawia serce w poprzek, wyklucza na etapie iskrzenia i spopiela każdą kolejną więź, co w efekcie odbiera duszę. Patrzysz na każdego człowieka na swojej drodze, jak na potencjalnego zabójcę i już nigdy nie zaufasz. Do końca życia będziesz sam, choćbyś przebywał w wielopiętrowym biurowcu, wypełnionym po brzegi ludźmi, którzy na pozór są do ciebie podobni. Zyga powiedział, że ten odwetowy numer był jednak poniżej pasa i pewnie dlatego tylko umiarkowanie cisnął na fonie. Ale to nie o odwet chodziło. To taka nieudolna próba odreagowania, Chęć uświadomienia, że nie każde jabłko jest dojrzałą kosztelą, a ze mnie (wbrew pozorom) zielona papierówka. Jak mówią "tyle o sobie wiemy, ile nas sprawdzono", nie sprawdziłam się i nie jest mi z tym dobrze.Trauma przyciemnia umysł, a cierpienie obkurcza rozum. Projektuję obraz lisa we wnykach i teraz rozumiem, dlaczego w potrzasku potrafi odryźć sobie łapę. Widzę jeża, który zbija się w kulkę i nie reaguje na gorący mocz sprytnego drapieżnika. Patrzę na biedronkę, która pod wpływem nagłego dotyku udaje martwą. Oczami wyobraźni przywołuję ze wspomnień ranną kotkę, ofiarę igraszek osiedlowych zwyrodnialców: rzacała się po klatce przy próbie zbliżenia dłoni, która chciała opatrzeć i nakarmić. Widzę psa, który na widok hycla ucieka po drucie kolczastym, zostawiając na nim własne genitalia. I w końcu przypomina mi się Anka, pensjonariuszka psychiatryka. Żeby uświadomić rodzicom, jak bardzo są jej potrzebni i jak niemiłosiernie o niej zapominają samookaleczała się, aż któregoś dnia sfingowała własne porwanie. Zresztą, nie ma dymu bez ognia, a ja po raz pierwszy w życiu chciałam spalić za sobą wszystkie mosty. Piromanów było dwoje, doznałam poparzenia drugiego stopnia, a zredukowana do miana małpy nie miałam oporu, żeby wspólnik odczuł, chodź przez moment, jak topi się, jak potrafi śmierdzieć i jak paruje w nicość materia, kiedyś dumnie nazywana człowiekiem. Doznałam metamorfozy, cofnęłam bieg ewolucji, a może tylko przybliżyłam się do tajemniczego ogniwa, które tak nękało Darwina? I czy ja się kiedykolwiek odnajdę w tym buszu? Przecież nawet nie mam kity, żeby sobie beztrosko podyndać.
https://truml.com