janusz pyzinski
pamiętam
jak w najmiększe perskie dywany rżysk pszenicznych pól
zagrzebywałem bose stopy kręcąc powrósło na każdy cios
tańczącej w rękach ojca kosy schylonej matki twardy grzbiet
ze ściany zboża zbierający pokos-wiązane w snopy szczęście
pamiętam każdy tamten snop jak najpiękniejszą przytulankę
znoszoną z pola stawianą w stóg na przełaj ze słońcem
a potem drabiniasty wóz w horyzontalnej sforze chmur
pospieszne rżenie koni goniące pod stodołę
w bezpieczny strzechy czas
dziadek ze schowka wyciągał cep przetrącał kręgosłupy kłosom
pachnący słomą i myszami wiatr jak dobry pan
oddzielał plewy od ziarna
i wnet wyrwane z letargu do tańca ruszały kamienie
najpiękniejszą pieśń pod twardą batutą rąk ojca
śpiewały żarna a mąka jak za oknem śnieg
wpadała do kuchni zacierką pęczniała dzieża
płonący piec czekał na chleb czekał stół na miód i mleko
pamiętam zapach plastra miodu
i niebo pachnące macierzanką
w tęsknocie progu za wieczorem i świtem
biały ornat brzozy pośród pól
pod rozmodlonym areałem skowronka
i malwy wchodzące do domu przez okna
by patrzeć na zmartwioną twarz
Chrystusa nad łóżkiem
wrzucam do stawu ciężkie kamienie
patrząc jak kręgiem rozchodzi się smutek
tracę niepotrzebnie czas
na gonienie własnych śladów
i chociaż pamiętam wszystkie ścieżki dzieciństwa
jak obraz światła nie domalowany błądzę
stojąc w drzwiach bez zamknięcia
niby dożynkowy wieniec pod ścianą chaty
https://truml.com